Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Nie bardzo chyba rozumiem Twój wywód.... co się niby nie kleiło? Nie napisałam nigdzie, że faceci są be, że mamy coś przeciwko nim. Gdzie jest ofensywa?
O powody organizacji wyjazdu w takiej formule możesz zapytać Olę, która to zorganizowała. Ja byłam tam tylko uczestniczką. A przeciwko facetom generalnie nic nic nie mam, i byłam na kilku wyjazdach tylko z facetami. Byłam też na kilku sama. Każdy ma inną specyfikę.
A to, ze w Indiach ciężko o kobietę mechanika, która pojechałaby na wyjazd, to, że obsługa hosteli i campingów to mężczyźni (czyli mamy nie jeść, bo wyjazd damski,a ugotował żarcie w knajpie facet?) to inna bajka. Uczestniczkami na motocyklach były kobiety i tylko tyle. Jak się to razi, to nie czytaj.
O powody organizacji wyjazdu w takiej formule możesz zapytać Olę, która to zorganizowała. Ja byłam tam tylko uczestniczką. A przeciwko facetom generalnie nic nic nie mam, i byłam na kilku wyjazdach tylko z facetami. Byłam też na kilku sama. Każdy ma inną specyfikę.
A to, ze w Indiach ciężko o kobietę mechanika, która pojechałaby na wyjazd, to, że obsługa hosteli i campingów to mężczyźni (czyli mamy nie jeść, bo wyjazd damski,a ugotował żarcie w knajpie facet?) to inna bajka. Uczestniczkami na motocyklach były kobiety i tylko tyle. Jak się to razi, to nie czytaj.
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Wojtek, wiadomo, ze wypraw facetów było więcej i więcej było gleb. Ale czy ja powiedziałem, że to lepiej, że tutaj nic sie nie dzieje? ale prawdą jest też to, że bardziej szarzujemy. Podziwiam sam wyczyn a nie to z jakim nastawieniem jechały każdy ma swoje poglądy i mogę się nie zgadzać, ale na pewno będę je szanować no i nie ma co się doszukiwać drugiego dna tej wyprawy
Tapnięte z Huawei P7
Tapnięte z Huawei P7
XJ600N 94'->TA600V 96'
- Leo
- szorujący kolanami
- Posty: 1815
- Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Doodek - wydaje mi się, że opisując wyjazd powinnaś być przygotowana zarówno na pochlebne słowa, jak i na krytykę. Co za tym idzie - tekstu jaki rzuciłaś do Wojtka być nie powinno.Doodek pisze:A to, ze w Indiach ciężko o kobietę mechanika, która pojechałaby na wyjazd, to, że obsługa hosteli i campingów to mężczyźni (czyli mamy nie jeść, bo wyjazd damski,a ugotował żarcie w knajpie facet?) to inna bajka. Uczestniczkami na motocyklach były kobiety i tylko tyle. Jak się to razi, to nie czytaj.
Pozwolę sobie również wrzucić swoje 3 grosze.
Moim zdaniem sam wyjazd super i piękne miejsce. Z pewnością też niezapomniana przygoda.
Wielki szacun również za to, że chciało Ci się to opisać i wstawić tonę pięknych zdjęć - pamiętam jak bardzo nie chciało nam się pisać bloga w trakcie wyprawy i po powrocie z Gruzji.
Jeśli chodzi o to, że same kobiety - Wasza wola. Ja jakoś nie czuję tego klimatu, chociaz przyznaję, że z facetami czasami jeździ mi się ciężko (z racji moich mniejszych umiejętności), ale jednak same kobitki? No to jest akurat nie dla mnie
Co do wypowiedz Wojtka. Wydaje mi się, że już sam opis wyprawy: "Nałykałyśmy się łez poganiane przez facetów, że trzeba szybciej. Naczekałyśmy się, gdy Ci co jeżdżą szybciej po upadku musieli naprawiać swoje motocykle. Nasłuchałyśmy się, że jeździmy jak… Wystarczy. Zrobimy to same, po babsku – czyli mądrze. Bez spojrzeń pełnych politowania, bez poganiania, bez głupich męskich dowcipów. W dobrej atmosferze i w dobrym towarzystwie. " może zostać odebrany negatywnie
Jakoś jeżdżąc z mężczyznami nigdy nie zostałam potraktowana jak w powyższym opisie, a głównym powodem moich ewentualnych frustracji była moja własna psychika. Raczej kojarzę wyjazdy z facetami jako fajne, jako wyjazdy, na których w razie w od razu ktoś pomagał - czy podnieść motocykl czy przy naprawie, gdzi ebyłam mobilizowana do próbowania nowych rzeczy czy uczona nowych umiejętności. Wy macie prawo do innych doświadczeń i odczuć, ale nie możecie mieć pretensji i strzelać fochów jeśli ktoś wyrazi swoją - przeciwną opinię
Jeśli chodzi o stwierdzenie np. Adama, że podziwia za sam wyczyn to szczerze mówiąc w moich oczach to nie jest wyczyn, tylko raczej wycieczka Bo wszystko jest zorganizowane. Lecę samolotem, wsiadam na przygotowane moto, ktoś za mnie ogarnia traski, hotele, jedzenie, naprawy. Ale jak ktoś tak lubi - to spoko I jak najbardziej trzymam kciuki za powodzenie każdej wyprawy/wycieczki czy wyjazdu wkoło komina
Serwus... Jestem nerwus :D
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Leo, jasne, że każdy inaczej odbierze tą przygodę. Dla mnie, jako osoby, która nigdy nie była za granicą, a na moto jeździ tylko po Polsce i to jednodniowe trasy, taka wycieczka, jak to nazwałaś, jest wyczynem:) jest zorganizowane, ale ktoś to musiał zorganizować, samo sie nie zrobiło na to też trzeba czasu, energii i pieniędzy. Za sam włożony trud w przygotowania należą się brawa. Ja rozumiem, że to nie jest samotny rajd Paryż Dakar, ale nie powiesz, że to była przejażdżka po bułki do sklepu:) czas, pieniadze, poświęcenia i rozłąka z najbliższymi powodują, że wyjad stał się "wyprawą życia". Widzę, że Doodek trochę sprostowała, o co chodziło we wstępie, ale nie mniej jednak nie rozumiem tego, że ktoś ma pretensje o specyfikę wyjazdu.
Tapnięte z Huawei P7
Tapnięte z Huawei P7
XJ600N 94'->TA600V 96'
- Leo
- szorujący kolanami
- Posty: 1815
- Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Adam
myślę, że to nie są pretensje. To jest powiedzenie swojego zdania. Dla mnie było oczywiste, że ten wyjazd będzie kontrowersyjny dla wielu osób.
Co do trudu włożonego w przygotowania to się należą Oli i Samborowi, bo oni jako firma organizują te wyjazdy i robią to w pełni profesjonalnie.
Jeśli chodzi o uczestników - nic prostszego w moim odczuciu. Płacisz kupę kasy (i tu jest moim zdaniem jedyna trudność) i jedziesz.
Ja całe życie nie wyjeżdżałam - tak jak Ty. Teraz staram się jak mogę, żeby to choć trochę nadrobić. Tyle, że wyczynem nie nazywam też swoich wyjazdów. Ot - wycieczki krajoznawcze Owszem - dla mnie trudne, czasami pokonujące mnie psychicznie czy fizycznie. Ale nadal z wyczynem w ogólnym pojęciu nie mają nic wspólnego Ale pewnie masz rację - każdy granicę czegoś co nazwiemy wyczynem widzi inaczej.
myślę, że to nie są pretensje. To jest powiedzenie swojego zdania. Dla mnie było oczywiste, że ten wyjazd będzie kontrowersyjny dla wielu osób.
Co do trudu włożonego w przygotowania to się należą Oli i Samborowi, bo oni jako firma organizują te wyjazdy i robią to w pełni profesjonalnie.
Jeśli chodzi o uczestników - nic prostszego w moim odczuciu. Płacisz kupę kasy (i tu jest moim zdaniem jedyna trudność) i jedziesz.
Ja całe życie nie wyjeżdżałam - tak jak Ty. Teraz staram się jak mogę, żeby to choć trochę nadrobić. Tyle, że wyczynem nie nazywam też swoich wyjazdów. Ot - wycieczki krajoznawcze Owszem - dla mnie trudne, czasami pokonujące mnie psychicznie czy fizycznie. Ale nadal z wyczynem w ogólnym pojęciu nie mają nic wspólnego Ale pewnie masz rację - każdy granicę czegoś co nazwiemy wyczynem widzi inaczej.
Serwus... Jestem nerwus :D
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Ciekawe kiedy Doodek dołączy do szerokiego grona osób, które... skutecznie zostały zniechęcone do pisania jakichkolwiek fotorelacji na Forum...
Dla mnie już same zdjęcia, to wyczyn nie do ogarnięcia, ale ja tam mały (pan, czyli facet) Pikuś jestem, nie to, co niektórzy...
"Brawo" Wy.
Brawo Doodek z laskami, co nie chciały Niemca, eee... Hindusa!
Fucktycznie zima atakuje z pełną werwą, a to dopiero listopad i pierwsze opady...
Tyle mojego OT i EOT za razem.
Dla mnie już same zdjęcia, to wyczyn nie do ogarnięcia, ale ja tam mały (pan, czyli facet) Pikuś jestem, nie to, co niektórzy...
"Brawo" Wy.
Brawo Doodek z laskami, co nie chciały Niemca, eee... Hindusa!
Fucktycznie zima atakuje z pełną werwą, a to dopiero listopad i pierwsze opady...
Tyle mojego OT i EOT za razem.
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Leo, nie o Twoim poście pisałem w ramach pretensji oczywiście każdy ma swoje granice, każdy ma swój punkt widzenia, zmieniający się pod wpływem zdobywania doświadczenia każdy też stata sie te granicę w miarę możliwości przesuwać. Sama wyprawa, nawet bez moto, w Himalaje wydaje się być osiągnięciem
No może to źle wpłynąć na chęci pisania kolejnych fotorelacji
Tapnięte z Huawei P7
No może to źle wpłynąć na chęci pisania kolejnych fotorelacji
Tapnięte z Huawei P7
XJ600N 94'->TA600V 96'
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Leo, nikt tu focha nie strzela i przepraszam jeśli tak to zostało odebrane.
Wyjazd nie musi się wszystkim podobać. Każda z nas miała inny powód żeby na niego pojechać. A Ola, pisząc opis taki jak w pierwszym poście, też miała do tego pełne prawo.
I też taki wyjazd jak dla mnie to żaden wyczyn ale np. w moim przypadku jedyna opcja żeby tam pojechać. Sama bym tego nie ogarnęła, a jakoś nie znam nikogo kto by ze mną pojechał "niekomercyjnie".
www.dwakolkaispolka.pl
Wyjazd nie musi się wszystkim podobać. Każda z nas miała inny powód żeby na niego pojechać. A Ola, pisząc opis taki jak w pierwszym poście, też miała do tego pełne prawo.
I też taki wyjazd jak dla mnie to żaden wyczyn ale np. w moim przypadku jedyna opcja żeby tam pojechać. Sama bym tego nie ogarnęła, a jakoś nie znam nikogo kto by ze mną pojechał "niekomercyjnie".
www.dwakolkaispolka.pl
- Leo
- szorujący kolanami
- Posty: 1815
- Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: Warszawa
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
No i wszystko się zgodziło
Doodek nie strzeliła focha
Wojtek miał prawo do takiego, a nie innego postrzegania wyprawy (skoro wyjazd nie musi się wszystkim podobać).
Wyjazd był komercyjny i zgadzam się, że samemu może być ciężko coś takiego ogarnąć
Peace - love - rock & roll
P.S. Podtrzymuję, ze podziwiam za foty i opisy i mam nadzieję na kontynuację przy kolejnych Twoich wypadach
Doodek nie strzeliła focha
Wojtek miał prawo do takiego, a nie innego postrzegania wyprawy (skoro wyjazd nie musi się wszystkim podobać).
Wyjazd był komercyjny i zgadzam się, że samemu może być ciężko coś takiego ogarnąć
Peace - love - rock & roll
P.S. Podtrzymuję, ze podziwiam za foty i opisy i mam nadzieję na kontynuację przy kolejnych Twoich wypadach
Serwus... Jestem nerwus :D
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
http://www.onetemuwinne.wordpress.com
Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5564
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Ja dodam, że nie dotykam kwestii wyczynu. Sam był chciał tam pojechać, zazdroszczę i podziwiam! Nie ma wielu osób, które tam były i granicą nie są jedynie pieniądze. Taki wyjazd to wielka sprawa! Super, że dałyście radę.
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- JL79
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 239
- Rejestracja: 08.06.2015, 13:14
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: wAw/ sokołów podlaski
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Heh no i wreszcie wątek ożył
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Himalaje 2016 - Dzień 11 - Zamkniętą drogą
13 sierpnia 2016 – sobota
Z kampu wyjeżdżamy bardzo wcześnie. Chcemy jeszcze chwilę pobawić się nad jeziorem z kamerą i dronem. Niestety musimy wybrać inne miejcie niż pierwotnie planowałyśmy, gdyż jest tam straszny tłum. Sądząc po ilości ludzi skupionych wokół faceta na białym koniu, z wielkim... dronem, to kręcili tam jakąś kolejną bollywoodzką superprodukcję. My też w końcu trafiamy w miejsce upamiętniające powstawanie innego filmu - "Three Idiots". Obok stoi grupa mnichów, którzy z kolei maja jakieś zawody...w rzucaniu strzałą do tarczy (technika dowolna). Gdy przyjeżdżamy to przerywają swoje zajęcie i chętnie robią sobie z nami zdjęcia.
Opuszczamy okolice jeziora i wracamy do wioski, gdzie był "Subway" i posterunek, na którym znowu się odmeldowujemy. Pytamy, czy droga, którą chcemy pojechać jest otwarta dla ruchu (jeśli nie, to musiałybyśmy wrócić do "głównej"). Nie jest - ze względu na osuwisko ziemi jest nieprzejezdna. Dojeżdżamy do skrzyżowania z dużą stupą, przyozdabianą przez miejscowych na przyjazd Dalaj Lamy, na którym musimy podjąć ostateczną decyzję. I ją podejmujemy - jedziemy drogą, która oficjalnie jest zamknięta. Najwyżej będziemy przenosić motki...
Początek doliny jest piękny. Głęboki wąwóz wśród beżowych skał i pozakręcana droga, która wije się wzdłuż rzeki. Gdzieś na trasie spotykamy dwóch chłopaków z Elbląga, którzy jadą w przeciwnym kierunku swoimi objuczonymi motocyklami. Mówią, że drogę da się przejechać.
Nie jest łatwo, ale nie takie rzeczy już przerabiałyśmy. Są przeprawy przez kamienie, wodę, piach i muł. Co ciekawe najwięcej "przygód" zdarza się Orlicom na asfalcie (bilans to dwie stłuczone lampy). Jest nieprzyzwoicie gorąco. Każdy przejazd w cieniu to niesamowita ulga. Droga czasem jest brzegiem rzeki, czasem jej dnem. Rzeczywiście, przy większych opadach może być całkowicie nieprzejezdna. Są też ślady niedawnego osuwiska, które jest jeszcze usuwane przez maszyny. Ale nie musimy nigdzie przenosić motocykli. Samochody też przejeżdżają bez większych problemów. Bardzo ciekawe są piaskowo mułowe ciasne serpentyny w jednym miejscu. W innym z kolei pęka mi kulka RAM mocująca nawigację, więc mam hamowanie awaryjne i poszukiwanie zumo gdzieś w piaszczystych koleinach.
Zatrzymujemy się na odpoczynek w jedynym miejscu na trasie i jemy jedyne dostępne danie - zupkę makaronówkę. Dobrze, że mat ma jeszcze kilka "pączkowatych" ciastek i słoik pikli, przez co nasz posiłek staje się bardziej urozmaicony.
Gdzieś na prostej drodze mój motek nagle gaśnie, jakby brakowało mu paliwa - może nierówno dolali? Kranik na rezerwę i odpala. Ten sam problem kilka kilometrów dalej ma Bawarka.
Dołączamy do głównej drogi i zatrzymujemy się w miasteczku na coś do picia. Widzimy jak babeczka prowadząca "restaurację" sprząta stoliki po grupie przed nami - wszystkie talerze jednorazowe i butelki wyrzuca... wprost do rzeki płynącej obok. Barbarzyństwo. I zupełnie nie rozumie o co nam chodzi, gdy protestujemy gdy chce wyrzucić kolejną porcję. Następną wrzuca do wielkiej metalowej beczki po oleju i podpala...
Zbliżamy się do wydm na najwyżej położonej pustyni. Czuć to wyraźnie, ponieważ zerwał się wiatr i piasek wciska się pod kaski, do oczu i nosa. Rzeczywiście są wydmy - jutro po nich pojeździmy (w miarę możliwości, bo dostępny jest tylko kawałek, reszta jest zagrodzona, żeby nie niszczyć).
Dzisiejszą noc znowu spędzimy w campie. Jest piwko i świeża pakora przyrządzona na bazie warzyw z własnego ogródka. Czekając na kolację mamy okazję przebrać się w lokalne stroje ludowe i przetestować jak się w takim wdzianku jeździ na moto
Powoli zaczynamy czuć koniec wyjazdu, został tylko jeden dzień jazdy i zaledwie kilka dni do powrotu...
Przejechane: 186 km; Spangmik -> Hunder
13 sierpnia 2016 – sobota
Z kampu wyjeżdżamy bardzo wcześnie. Chcemy jeszcze chwilę pobawić się nad jeziorem z kamerą i dronem. Niestety musimy wybrać inne miejcie niż pierwotnie planowałyśmy, gdyż jest tam straszny tłum. Sądząc po ilości ludzi skupionych wokół faceta na białym koniu, z wielkim... dronem, to kręcili tam jakąś kolejną bollywoodzką superprodukcję. My też w końcu trafiamy w miejsce upamiętniające powstawanie innego filmu - "Three Idiots". Obok stoi grupa mnichów, którzy z kolei maja jakieś zawody...w rzucaniu strzałą do tarczy (technika dowolna). Gdy przyjeżdżamy to przerywają swoje zajęcie i chętnie robią sobie z nami zdjęcia.
Opuszczamy okolice jeziora i wracamy do wioski, gdzie był "Subway" i posterunek, na którym znowu się odmeldowujemy. Pytamy, czy droga, którą chcemy pojechać jest otwarta dla ruchu (jeśli nie, to musiałybyśmy wrócić do "głównej"). Nie jest - ze względu na osuwisko ziemi jest nieprzejezdna. Dojeżdżamy do skrzyżowania z dużą stupą, przyozdabianą przez miejscowych na przyjazd Dalaj Lamy, na którym musimy podjąć ostateczną decyzję. I ją podejmujemy - jedziemy drogą, która oficjalnie jest zamknięta. Najwyżej będziemy przenosić motki...
Początek doliny jest piękny. Głęboki wąwóz wśród beżowych skał i pozakręcana droga, która wije się wzdłuż rzeki. Gdzieś na trasie spotykamy dwóch chłopaków z Elbląga, którzy jadą w przeciwnym kierunku swoimi objuczonymi motocyklami. Mówią, że drogę da się przejechać.
Nie jest łatwo, ale nie takie rzeczy już przerabiałyśmy. Są przeprawy przez kamienie, wodę, piach i muł. Co ciekawe najwięcej "przygód" zdarza się Orlicom na asfalcie (bilans to dwie stłuczone lampy). Jest nieprzyzwoicie gorąco. Każdy przejazd w cieniu to niesamowita ulga. Droga czasem jest brzegiem rzeki, czasem jej dnem. Rzeczywiście, przy większych opadach może być całkowicie nieprzejezdna. Są też ślady niedawnego osuwiska, które jest jeszcze usuwane przez maszyny. Ale nie musimy nigdzie przenosić motocykli. Samochody też przejeżdżają bez większych problemów. Bardzo ciekawe są piaskowo mułowe ciasne serpentyny w jednym miejscu. W innym z kolei pęka mi kulka RAM mocująca nawigację, więc mam hamowanie awaryjne i poszukiwanie zumo gdzieś w piaszczystych koleinach.
Zatrzymujemy się na odpoczynek w jedynym miejscu na trasie i jemy jedyne dostępne danie - zupkę makaronówkę. Dobrze, że mat ma jeszcze kilka "pączkowatych" ciastek i słoik pikli, przez co nasz posiłek staje się bardziej urozmaicony.
Gdzieś na prostej drodze mój motek nagle gaśnie, jakby brakowało mu paliwa - może nierówno dolali? Kranik na rezerwę i odpala. Ten sam problem kilka kilometrów dalej ma Bawarka.
Dołączamy do głównej drogi i zatrzymujemy się w miasteczku na coś do picia. Widzimy jak babeczka prowadząca "restaurację" sprząta stoliki po grupie przed nami - wszystkie talerze jednorazowe i butelki wyrzuca... wprost do rzeki płynącej obok. Barbarzyństwo. I zupełnie nie rozumie o co nam chodzi, gdy protestujemy gdy chce wyrzucić kolejną porcję. Następną wrzuca do wielkiej metalowej beczki po oleju i podpala...
Zbliżamy się do wydm na najwyżej położonej pustyni. Czuć to wyraźnie, ponieważ zerwał się wiatr i piasek wciska się pod kaski, do oczu i nosa. Rzeczywiście są wydmy - jutro po nich pojeździmy (w miarę możliwości, bo dostępny jest tylko kawałek, reszta jest zagrodzona, żeby nie niszczyć).
Dzisiejszą noc znowu spędzimy w campie. Jest piwko i świeża pakora przyrządzona na bazie warzyw z własnego ogródka. Czekając na kolację mamy okazję przebrać się w lokalne stroje ludowe i przetestować jak się w takim wdzianku jeździ na moto
Powoli zaczynamy czuć koniec wyjazdu, został tylko jeden dzień jazdy i zaledwie kilka dni do powrotu...
Przejechane: 186 km; Spangmik -> Hunder
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3404
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Czołem,
Widoki, które nam tu serwujesz zabijają zimowo/jesienną aurę. Piękna wycieczka.
Mam jeszcze pytanie o to czy na takim wyjeździe można poczuć emocjonalne więzi wśród ekipy czy "każdy sobie żywot skrobie". Nie chodzi mi o wzajemnej pomocy w razie potrzeby tylko o to coś ulotne, siedzisz nad otwartym piwem, obok Ciebie ktoś jeszcze, patrzysz przed siebie i nie musisz się odzywać bo odczuwacie w tym momencie świat podobnie...
PZDR
Qter
Widoki, które nam tu serwujesz zabijają zimowo/jesienną aurę. Piękna wycieczka.
Mam jeszcze pytanie o to czy na takim wyjeździe można poczuć emocjonalne więzi wśród ekipy czy "każdy sobie żywot skrobie". Nie chodzi mi o wzajemnej pomocy w razie potrzeby tylko o to coś ulotne, siedzisz nad otwartym piwem, obok Ciebie ktoś jeszcze, patrzysz przed siebie i nie musisz się odzywać bo odczuwacie w tym momencie świat podobnie...
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Myślę że na to pytanie powinna odpowiedzieć każda z uczestniczek... ale chyba tak. Na pewno zżyłyśmy się ze sobą i całkiem nieźle poznałyśmy. Przekroczyłyśmy kilka barier. Ale też każda z nas to inna osobowość o innych potrzebach emocjonalnych. Ja np. raczej trzymam się na uboczu i mało angażuję w relacje.
www.dwakolkaispolka.pl
www.dwakolkaispolka.pl
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Himalaje 2016 - Dzień 12 - Motocyklowy dach świata
14 sierpnia 2016 - niedziela
Dzień niespiesznie zaczynamy od jogi. Próbujemy znaleźć jakikolwiek cień, bo słońce pali mocno, choć jest jeszcze wcześnie. Po śniadaniu wyjeżdżamy na zabawy w piaskownicy. To pierwsza z dzisiejszych atrakcji, których - jak na ostatni dzień jazdy przystało - jest kilka. Wydmy w okolicy Hunder to najwyżej położone wydmy na świecie i po części z nich można jeździć. Najpierw Ola pokazuje nam, że "da się", mimo, że nasze Enfieldy wcale nie wyglądają, jakby miały sobie tu poradzić - ciężkie, niskie, z nieagresywnymi oponami. Kilka z Orlic idzie w ślady Oli i też próbuje swoich sił na tym terenie. Reszta nie ma ochoty męczyć się w upale, więc wygodnie siada w cieniu wozu serwisowego. Nie wiem jak inne motki, ale mój na jedynce się kopie (i nie jedzie), na dójce za to początkowo idzie, w miarę, ale potem brakuje mu mocy, zwalnia i traci stabilność, więc nie ma mowy o podjazdach pod jakieś większe górki. Zabawa fajna, i w moim przypadku bez gleb. Chyba treningi pod okiem Krzysia w Afryce nie poszły w las Pojawiają się inne grupki motocyklistów i próbują swoich sił, ale stwierdzam, że nam to idzie dużo lepiej. Podjeżdża nawet parka na nowym Enfieldzie Himalayan, ale nie próbuje nawet wjechać na piasek. Za to Ola i Emilka uśmiechają się do kierowcy i testują Himalayana i też "da się"
Opuszczamy wydmy i jedziemy kilka kilometrów do monastyru Diskit. Podjeżdżamy serpentynami na mały parking i zostawiamy tam motocykle i zbędne ciuchy. Nie bardzo możemy pojąć, jak kilku Hindusów, którzy parkują obok, wybiera się na zwiedzanie świątyni w pełnym rynsztunku, a nawet w przeciwdeszczówkach... Wspinamy się przez "miasteczko" do klasztoru. Te zawsze są budowane jak najwyżej. Zwiedzamy co się da, a nawet włazimy tam gdzie nie wolno, jak w moim przypadku, bo koniecznie chciałam sobie zrobić fotkę z "czachami" na dachu. Z klasztoru jest piękny widok na okolicę, i na wielki posąg buddy, do którego też podjeżdżamy.
Czas na nas, więc ruszamy w drogę. Wjeżdżamy w dolinę prowadzącą na najwyższą przełęcz na świecie ogólnie dostępną dla ruchu kołowego. Zauważam, że zmalała ilość ciężarówek, a wzrosła busików i taksówek.
W North Pullu zatrzymujemy się na lunch i odmeldowujemy na posterunku.
Posilone, możemy jechać dalej.
Wjeżdżamy na przełęcz Khardung La. Oficjalnie najwyższą na świecie, na którą każdy może wjechać. Ma 5602 m npm. Ale... jak to już kilkakrotnie tu było... tak naprawdę jest "trochę" niżej, bo "zaledwie" 5359 m npm (czyli o metr niżej niż Chang La, ale wciąż przed "druga na świecie" Taglang La). Dodatkowo gps pokazuje jak zwykle coś jeszcze innego Mocno to pokręcone, a smaczku dodaje fakt, że ta najwyższa przełęcz (Semo La, 5565 m npm) niestety nie leży w Indiach, tylko w Tybecie (czyli w Chinach). Jak widać nowoczesne metody pomiarów mogą nieco namieszać w ogólnie przyjętych prawdach. W każdym razie - trzymamy się tego co na znakach i jesteśmy najwyżej jak się da W sumie nie ma to żadnego znaczenia, bo wysokość czuć mocno, oddycha się ciężej, a tabliczki na przełęczy sugerują, żeby nie przebywać tu więcej niż 20 minut. Jest ciepło i nie ma tłumów ludzi, czego się obawiałyśmy - może dlatego że jest popołudnie, a nie ranek.
Z przełęczy zjeżdżamy "każda sobie", z zamiarem spotkania się w Sout Pullu, czyli pierwszej wiosce. W sumie wszystko fajnie, ale moje moto jakoś nie chce odpalić. Benzyna w baku jest, wszystko gra. Nie startuje też z kopki (albo żadna z nas nie umie tego zrobić, mimo, że próbuje nawet Anka, który jeden dzień jeździła odpalając swoje moto na kopkę, więc "umi"). W końcu, zanim podjedzie mechanik, robię to co wczoraj - czyli odkręcam kranik na rezerwę. I moto startuje. Widocznie miało taki kaprys - podobno Enfieldy tak mają.
Podczas zjazdu można się napawać widokami na Leh i zaśnieżony Zanskar.
Orsi i ja przeprowadzamy nawet akcję ratunkową jakiegoś Hindusa, który przewraca się na drodze, uszkadzając i motocykl i siebie. Podnosimy pechowca, i moto i po chwili oddajemy pod opiekę ludzi z jego grupy. Nawet pojawia się ambulans (co prawda przypadkiem i nie do niego, ale ciekawy zbieg okoliczności).
W South Pullu czekamy na wszystkich przy posterunku, który mieści się na tarasie na piętrze jednego z trzech budynków w wiosce i bardziej wygląda jak kawiarnia. Ale niech by ktoś się nie zatrzymał przy szlabanie (co prawda otwartym) - wtedy brzuchaty pan mundurowy odpala gwizdek i już wiadomo, że trzeba się zatrzymać.
Jedziemy dalej, już w grupie, bo do Leh musimy wjechać opłotkami. Wszystko po to, żeby na posterunku przed miastem nie było problemu z naszymi tablicami rejestracyjnymi. Zjeżdżamy więc w chyba największe offy na tym wyjeździe, w głąb jakiejś zabitej deskami wioski.
Chyba przez wyrwy w ziemi jest za ciężko dla samochodów, więc zawracamy i wjeżdżamy z powrotem na główną. Dojeżdżamy do posterunku i... mamy farta - nikogo na nim nie ma. Wjeżdżamy do Leh, na nowo przyzwyczajając się do gęstego miejskiego ruchu. W dodatku jedziemy jakąś niewłaściwą drogą "przez centrum" i utykamy w ogromnym korku, bo jak wiadomo - każdy miał pierwszeństwo, więc samochody całkowicie się zblokowały. udaje się jednak przemknąć między nimi do najbliższego skrzyżowania i wjechać w ulicę prowadzącą do hotelu. Wóz serwisowy też jakoś tam dotarł od drugiej strony, ale Mat i Antośka utknęli w korku chyba na dobrą godzinę.
Dojeżdżamy do hotelu i... to koniec jazdy na motkach na tym wyjeździe. Trochę smutno, ale jak wiadomo - wszystko co dobre zbyt szybko się kończy. Zanim zrobimy cokolwiek siadamy w ogrodzie i delektujemy się zimnym piwem. Wszystko się udało!
Przejechane: 150 km, Hunder -> Leh
14 sierpnia 2016 - niedziela
Dzień niespiesznie zaczynamy od jogi. Próbujemy znaleźć jakikolwiek cień, bo słońce pali mocno, choć jest jeszcze wcześnie. Po śniadaniu wyjeżdżamy na zabawy w piaskownicy. To pierwsza z dzisiejszych atrakcji, których - jak na ostatni dzień jazdy przystało - jest kilka. Wydmy w okolicy Hunder to najwyżej położone wydmy na świecie i po części z nich można jeździć. Najpierw Ola pokazuje nam, że "da się", mimo, że nasze Enfieldy wcale nie wyglądają, jakby miały sobie tu poradzić - ciężkie, niskie, z nieagresywnymi oponami. Kilka z Orlic idzie w ślady Oli i też próbuje swoich sił na tym terenie. Reszta nie ma ochoty męczyć się w upale, więc wygodnie siada w cieniu wozu serwisowego. Nie wiem jak inne motki, ale mój na jedynce się kopie (i nie jedzie), na dójce za to początkowo idzie, w miarę, ale potem brakuje mu mocy, zwalnia i traci stabilność, więc nie ma mowy o podjazdach pod jakieś większe górki. Zabawa fajna, i w moim przypadku bez gleb. Chyba treningi pod okiem Krzysia w Afryce nie poszły w las Pojawiają się inne grupki motocyklistów i próbują swoich sił, ale stwierdzam, że nam to idzie dużo lepiej. Podjeżdża nawet parka na nowym Enfieldzie Himalayan, ale nie próbuje nawet wjechać na piasek. Za to Ola i Emilka uśmiechają się do kierowcy i testują Himalayana i też "da się"
Opuszczamy wydmy i jedziemy kilka kilometrów do monastyru Diskit. Podjeżdżamy serpentynami na mały parking i zostawiamy tam motocykle i zbędne ciuchy. Nie bardzo możemy pojąć, jak kilku Hindusów, którzy parkują obok, wybiera się na zwiedzanie świątyni w pełnym rynsztunku, a nawet w przeciwdeszczówkach... Wspinamy się przez "miasteczko" do klasztoru. Te zawsze są budowane jak najwyżej. Zwiedzamy co się da, a nawet włazimy tam gdzie nie wolno, jak w moim przypadku, bo koniecznie chciałam sobie zrobić fotkę z "czachami" na dachu. Z klasztoru jest piękny widok na okolicę, i na wielki posąg buddy, do którego też podjeżdżamy.
Czas na nas, więc ruszamy w drogę. Wjeżdżamy w dolinę prowadzącą na najwyższą przełęcz na świecie ogólnie dostępną dla ruchu kołowego. Zauważam, że zmalała ilość ciężarówek, a wzrosła busików i taksówek.
W North Pullu zatrzymujemy się na lunch i odmeldowujemy na posterunku.
Posilone, możemy jechać dalej.
Wjeżdżamy na przełęcz Khardung La. Oficjalnie najwyższą na świecie, na którą każdy może wjechać. Ma 5602 m npm. Ale... jak to już kilkakrotnie tu było... tak naprawdę jest "trochę" niżej, bo "zaledwie" 5359 m npm (czyli o metr niżej niż Chang La, ale wciąż przed "druga na świecie" Taglang La). Dodatkowo gps pokazuje jak zwykle coś jeszcze innego Mocno to pokręcone, a smaczku dodaje fakt, że ta najwyższa przełęcz (Semo La, 5565 m npm) niestety nie leży w Indiach, tylko w Tybecie (czyli w Chinach). Jak widać nowoczesne metody pomiarów mogą nieco namieszać w ogólnie przyjętych prawdach. W każdym razie - trzymamy się tego co na znakach i jesteśmy najwyżej jak się da W sumie nie ma to żadnego znaczenia, bo wysokość czuć mocno, oddycha się ciężej, a tabliczki na przełęczy sugerują, żeby nie przebywać tu więcej niż 20 minut. Jest ciepło i nie ma tłumów ludzi, czego się obawiałyśmy - może dlatego że jest popołudnie, a nie ranek.
Z przełęczy zjeżdżamy "każda sobie", z zamiarem spotkania się w Sout Pullu, czyli pierwszej wiosce. W sumie wszystko fajnie, ale moje moto jakoś nie chce odpalić. Benzyna w baku jest, wszystko gra. Nie startuje też z kopki (albo żadna z nas nie umie tego zrobić, mimo, że próbuje nawet Anka, który jeden dzień jeździła odpalając swoje moto na kopkę, więc "umi"). W końcu, zanim podjedzie mechanik, robię to co wczoraj - czyli odkręcam kranik na rezerwę. I moto startuje. Widocznie miało taki kaprys - podobno Enfieldy tak mają.
Podczas zjazdu można się napawać widokami na Leh i zaśnieżony Zanskar.
Orsi i ja przeprowadzamy nawet akcję ratunkową jakiegoś Hindusa, który przewraca się na drodze, uszkadzając i motocykl i siebie. Podnosimy pechowca, i moto i po chwili oddajemy pod opiekę ludzi z jego grupy. Nawet pojawia się ambulans (co prawda przypadkiem i nie do niego, ale ciekawy zbieg okoliczności).
W South Pullu czekamy na wszystkich przy posterunku, który mieści się na tarasie na piętrze jednego z trzech budynków w wiosce i bardziej wygląda jak kawiarnia. Ale niech by ktoś się nie zatrzymał przy szlabanie (co prawda otwartym) - wtedy brzuchaty pan mundurowy odpala gwizdek i już wiadomo, że trzeba się zatrzymać.
Jedziemy dalej, już w grupie, bo do Leh musimy wjechać opłotkami. Wszystko po to, żeby na posterunku przed miastem nie było problemu z naszymi tablicami rejestracyjnymi. Zjeżdżamy więc w chyba największe offy na tym wyjeździe, w głąb jakiejś zabitej deskami wioski.
Chyba przez wyrwy w ziemi jest za ciężko dla samochodów, więc zawracamy i wjeżdżamy z powrotem na główną. Dojeżdżamy do posterunku i... mamy farta - nikogo na nim nie ma. Wjeżdżamy do Leh, na nowo przyzwyczajając się do gęstego miejskiego ruchu. W dodatku jedziemy jakąś niewłaściwą drogą "przez centrum" i utykamy w ogromnym korku, bo jak wiadomo - każdy miał pierwszeństwo, więc samochody całkowicie się zblokowały. udaje się jednak przemknąć między nimi do najbliższego skrzyżowania i wjechać w ulicę prowadzącą do hotelu. Wóz serwisowy też jakoś tam dotarł od drugiej strony, ale Mat i Antośka utknęli w korku chyba na dobrą godzinę.
Dojeżdżamy do hotelu i... to koniec jazdy na motkach na tym wyjeździe. Trochę smutno, ale jak wiadomo - wszystko co dobre zbyt szybko się kończy. Zanim zrobimy cokolwiek siadamy w ogrodzie i delektujemy się zimnym piwem. Wszystko się udało!
Przejechane: 150 km, Hunder -> Leh
- Doodek
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 853
- Rejestracja: 06.12.2013, 16:26
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Himalaje 2016 - Dzień 13 - Niemotorkowo
15 sierpnia 2016 - poniedziałek
W Indiach jest dzień niepodległości, ale życie jakby toczy się normalnie, przynajmniej w Leh. Dla nas to dzień odpoczynku przed powrotem. Ale odpoczynku aktywnego - więc wybieramy się na zwiedzanie. Najpierw jednak sprawdzamy, czy nie da się jakoś wcisnąć na audiencję do Dalaj Lamy, który własnie jest w Leh. Niestety wszystkie wystąpienia publiczne ma za kilka dni, więc nam się to nie uda. Pozostają więc inne atrakcje. Zanim wyjedziemy z hotelu, przyjeżdża Asia, uczestniczka drugiego etapu Orlicowej wyprawy. Ale zamiast dołączyć do nas - wybiera odpoczynek po podróży. Z lekkim opóźnieniem - czyli standardowo po indyjsku - wyjeżdżamy do Pałacu Shey, leżącego opodal Leh.
Po zwiedzaniu czas na przejazd do monastyru Thiksay. Jego zwiedzanie zaczynamy od... zakupów w sklepie z pamiątkami
Trzeba przyznać, że jest tu chyba kibelek z najlepszym widokiem an świecie.. przynajmniej męski
Robimy się lekko głodne, więc czas na lunch. Jedziemy do jakiejś wypasionej restauracji dla "białych" ale nie bardzo chcą obsłużyć grupę. I dobrze, bo knajpa wygląda "zbyt zachodnio" jak na to czego chcemy tu doświadczać. Jedziemy więc do lokalu bardziej odpowiedniego dla nas, czyli takiego z latającymi muchami, lepkim stołem i brudną umywalką na zapleczu.
Po lunchu jedziemy do pałacu królewskiego, będącego obecnie muzeum. Ladakh był kiedyś jednym z buddyjskich królestw, ale jak większość został wchłonięty przez supermocarstwa. jedynym wolnym królestwem buddyjskim obecnie jest Bhutan, który udało mi się zwiedzić na motocyklu w 2014 roku). Była rodzina królewska mieszka już normalnie, jak zwykli ludzie, ale pałac można zwiedzać. Niestety nie można w środku robić fotek. I zwiedza się na bosaka.
Ostatni punkt programu - wielką stupę - odpuszczamy. Jak w tym kawale "stąd wszystko bardzo dobrze widać" - widziałyśmy ją z daleka w kilku ujęciach i... chyba wystarczy.
Wracamy do hotelu i zarządzamy chwilę przerwy na odpoczynek po którym następuje kolejna porcja relaksu. Takiego typowo babskiego - shopping. W końcu trzeba kupić kilka pamiątek. Odwiedzamy więc bazary, sklepiki, kawiarnie, deptaki. W knajpce z kawą nawet zamawiam kawę mrożona, ale właśnie brakło lodu, więc nici z tego. Gubimy się po uliczkach Leh ( choć trudno się zgubić na trzech prostych ulicach na krzyż, które stanowią turystyczne centrum miasta), ale co rusz na siebie wpadamy i odnajdujemy resztę Orlic. A nawet Mata, który ma dla nas super uliczne pikantne samosy.
Objuczone zakupami wracamy do hotelu i za parę chwil udajemy się na ostatnią wspólną kolację do podobno najlepszej knajpy w mieście. Kluczymy uliczkami, by do niej dojść. Oczywiście na miejscu okazuje się, że jest jakiś problem, bo sala "Pangong Lake", którą rezerwowała Ola nie może być nam oddana, ale po chwili jednak udaje się nam w niej zasiąść. Zamawiamy piwo i lokalne przysmaki. Mat i Ola mają dla każdej z nas drobne prezenty - koszulki, przyprawy masala i paczkowane placki, które możemy przygotować po powrocie do domu. Ciężko będzie stąd wyjechać.
W lekko stuningowanych humorach wracamy do hotelu, gdzie niestety czeka bardzo przyziemna czynność do wykonania... pakowanie... Jutro bladym świtem wylatujemy z Leh...
15 sierpnia 2016 - poniedziałek
W Indiach jest dzień niepodległości, ale życie jakby toczy się normalnie, przynajmniej w Leh. Dla nas to dzień odpoczynku przed powrotem. Ale odpoczynku aktywnego - więc wybieramy się na zwiedzanie. Najpierw jednak sprawdzamy, czy nie da się jakoś wcisnąć na audiencję do Dalaj Lamy, który własnie jest w Leh. Niestety wszystkie wystąpienia publiczne ma za kilka dni, więc nam się to nie uda. Pozostają więc inne atrakcje. Zanim wyjedziemy z hotelu, przyjeżdża Asia, uczestniczka drugiego etapu Orlicowej wyprawy. Ale zamiast dołączyć do nas - wybiera odpoczynek po podróży. Z lekkim opóźnieniem - czyli standardowo po indyjsku - wyjeżdżamy do Pałacu Shey, leżącego opodal Leh.
Po zwiedzaniu czas na przejazd do monastyru Thiksay. Jego zwiedzanie zaczynamy od... zakupów w sklepie z pamiątkami
Trzeba przyznać, że jest tu chyba kibelek z najlepszym widokiem an świecie.. przynajmniej męski
Robimy się lekko głodne, więc czas na lunch. Jedziemy do jakiejś wypasionej restauracji dla "białych" ale nie bardzo chcą obsłużyć grupę. I dobrze, bo knajpa wygląda "zbyt zachodnio" jak na to czego chcemy tu doświadczać. Jedziemy więc do lokalu bardziej odpowiedniego dla nas, czyli takiego z latającymi muchami, lepkim stołem i brudną umywalką na zapleczu.
Po lunchu jedziemy do pałacu królewskiego, będącego obecnie muzeum. Ladakh był kiedyś jednym z buddyjskich królestw, ale jak większość został wchłonięty przez supermocarstwa. jedynym wolnym królestwem buddyjskim obecnie jest Bhutan, który udało mi się zwiedzić na motocyklu w 2014 roku). Była rodzina królewska mieszka już normalnie, jak zwykli ludzie, ale pałac można zwiedzać. Niestety nie można w środku robić fotek. I zwiedza się na bosaka.
Ostatni punkt programu - wielką stupę - odpuszczamy. Jak w tym kawale "stąd wszystko bardzo dobrze widać" - widziałyśmy ją z daleka w kilku ujęciach i... chyba wystarczy.
Wracamy do hotelu i zarządzamy chwilę przerwy na odpoczynek po którym następuje kolejna porcja relaksu. Takiego typowo babskiego - shopping. W końcu trzeba kupić kilka pamiątek. Odwiedzamy więc bazary, sklepiki, kawiarnie, deptaki. W knajpce z kawą nawet zamawiam kawę mrożona, ale właśnie brakło lodu, więc nici z tego. Gubimy się po uliczkach Leh ( choć trudno się zgubić na trzech prostych ulicach na krzyż, które stanowią turystyczne centrum miasta), ale co rusz na siebie wpadamy i odnajdujemy resztę Orlic. A nawet Mata, który ma dla nas super uliczne pikantne samosy.
Objuczone zakupami wracamy do hotelu i za parę chwil udajemy się na ostatnią wspólną kolację do podobno najlepszej knajpy w mieście. Kluczymy uliczkami, by do niej dojść. Oczywiście na miejscu okazuje się, że jest jakiś problem, bo sala "Pangong Lake", którą rezerwowała Ola nie może być nam oddana, ale po chwili jednak udaje się nam w niej zasiąść. Zamawiamy piwo i lokalne przysmaki. Mat i Ola mają dla każdej z nas drobne prezenty - koszulki, przyprawy masala i paczkowane placki, które możemy przygotować po powrocie do domu. Ciężko będzie stąd wyjechać.
W lekko stuningowanych humorach wracamy do hotelu, gdzie niestety czeka bardzo przyziemna czynność do wykonania... pakowanie... Jutro bladym świtem wylatujemy z Leh...
- tomekpe
- młody podróżnik
- Posty: 2477
- Rejestracja: 30.07.2010, 11:40
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: Milanówek
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Super relacja
Dziękuję, że chciało Ci się spisać to wszystko. Miło jest móc sobie tak poczytać i pooglądać bardzo egzotyczne miejsca.
Dziękuję, że chciało Ci się spisać to wszystko. Miło jest móc sobie tak poczytać i pooglądać bardzo egzotyczne miejsca.
Transalp '02 od '10
2011 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=8361
2012 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=10940
2013 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=15543
2011 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=8361
2012 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=10940
2013 - http://forum.transalpclub.pl/viewtopic.php?f=42&t=15543
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
I właśnie te słowa, najlepiej oddają sens wszystkiego. Dzięki za super relacjętomekpe pisze:Super relacja
Dziękuję, że chciało Ci się spisać to wszystko. Miło jest móc sobie tak poczytać i pooglądać bardzo egzotyczne miejsca.
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Większość zdjęć po prostu wyborna.
- JL79
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 239
- Rejestracja: 08.06.2015, 13:14
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: wAw/ sokołów podlaski
Re: Tylko dla Orlic - Women only - moto Himalaya 2016
Szkoda, że koniec
Dzięki! A zdjęcia najfajniejsze ever
Dzięki! A zdjęcia najfajniejsze ever
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 1 gość