Re: Najpierw wschód, później północ, a później...się zobaczy
: 29.07.2014, 20:43
Dzień szósty według mirkoslawskiego
Wojtas trochę za dużo jednak piłeś, bo jeden dzień zjadłeś
To był najgorszy (dla mnie) dzień naszej eskapady...zdjęć nie mam (oprócz jednego, z miejsca noclegu)...i za dużo też o nim nie napiszę, bo szczerze mówiąc niewiele pamiętam z racji tego, co mnie spotkało. A było to tak...
Wystartowaliśmy jak zwykle, około 6.00 rano z najpiękniejszego miejsca, w jakim nocowaliśmy na dziko. Jeszcze nic nie wskazywało na katastrofę...no może katastrofa to zbyt duże słowo - na cierpienie, którego doświadczę i stratę, której zaznam. Ale od początku.
Wyjechaliśmy znad Bugu i polecieliśmy wzdłuż rzeki offem, poszukując promu do przeprawy na północny brzeg. Po wcześniejszej jeździe i taplaniu, miałem praktycznie wszystko mokre - została jedna para suchych skarpet ale takich "wełnianych", robionych jeszcze przez moją Ś.P. babcię. Są super ciepłe i oddychające - zawsze je biorę w razie chłodu na biwaki i świetnie się sprawdzają...a właściwie sprawdzały do spania/chodzenia - jeszcze w nich nie jeździłem a już na pewno nie jeździłem w mokrych/wilgotnych butach. Moje Formy dosyć długo trzymały się "na sucho" ale niestety, po paru minutach, może parunastu brodzenia po łydki w wodzie, przemokły i nie miały jak wyschnąć. No nic - myślę sobie, że lepiej wełny suche niż motocyklowe - ale mokre I to był największy błąd a jednocześnie solidna lekcja. Po 3 godzinach jazdy zaczęły mnie boleć stopy, a po 4 h czułem każdy kolec na moich podnóżkach, jakby wbijał się w gołą skórę i jakby solidny but enduro zamiast na nodze, leżał w kufrze! Nie mogłem nawet trzymać nóg na podnóżkach a co dopiero jechać na stojąco. Po zdjęciu butów i mokrych skarpet przeraziłem się - moje stopy wyglądały okropnie! Znacie ten objaw "marszczenia skóry" podczas kąpieli? Jeśli tak - to pomnóżcie razy 3 i dostaniecie to, co ja musiałem oglądać No nic - przelecieliśmy sporo asfaltem i sporo po fajnych drogach Puszczy Białowieskiej (podkreślam słowo DROGACH) bo o offie nie było mowy. I tutaj zaczyna się kolejna lekcja...jechałem pierwszy a że upał, jechałem w bluzie (i zbroi) a kurtkę miałem przytroczoną ekspanderami na wałku...przelecieliśmy jakieś 40 km po utwardzonych drogach po czym dojechaliśmy do miasteczka i zatrzymaliśmy się na fajkę. A właściwie ja się zatrzymałem - dojeżdża do mnie Wojtek i mówi "popraw kurtkę, bo CI spada - daje ci znaki od jakiś 5 km!" - i kurtka rzeczywiście, zsunęła się i zgadnijcie na którą stronę? Oczywiście fak na stronę wydechu, który wypalił w niej dziurę wielkości tej opisywanej wcześniej, bobrowej! Kurtkę (Scotta, miała 3 miesiące ) wyrzuciłem na najbliższej stacji benzynowej.
Jak już byłem pewny, że to koniec nieszczęść - 2 h szukaliśmy za Białymstokiem noclegu! Odsyłali nas do nieistniejących pól namiotowych, nad jeziora, które okazywały się miejskimi zalewami obładowanymi kąpiącymi się ludźmi...a mnie łzy do oczu nachodziły od bolących stóp i w dodatku znowu nadciągała burza...ech Wreszcie za Nowodworcem znaleźliśmy (sami) most nad Narwią...nie było to miejsce idealne...ba - nawet dobre nie było - do miasteczka 300 metrów, tuż nad nami dosyć ruchliwa droga...ale ja mam to w d...pie - stopy mi odpadają, chcę się wykąpać - no i idzie burza!
Rozbijamy się, ja szybko chcę się wykąpać w Narwii, bo miejsce idealne ale jak tylko do niej włażę, zaczyna się kanonada piorunów! To naprawdę nie był mój dzień...Uciekam do namiotu - leje i wieje około 40 minut, po czym wychodzimy, trochę gadamy, wypijamy piwko, coś wcinamy - ja wywieszam skarpety i buty do wyschnięcia i idę spać bo mam dzisiejszego dnia dosyć.
Nie dość, że bolą stopy - około 23.30 budzi mnie nagle duży hałas i światło, jakby UFO lądowało!Myślę "co jest qrwa - najazd nam na chatę robią?!" Biorę nóż do łapy i wyłażę z namiotu (a właściwie wychylam się ) i ...3 samochody 4x4 robią sobie przeprawę przez Narew! Tuż obok nas! Tyle, że chociaż "sorki" powiedzieli ech - wszystko lubię ale "chamstwa nie zniese".
To był mój "13" tego wyjazdu ale jak mówiłem, mam jedno zdjęcie, które mówi wiele...nawet po najcięższej burzy...
Wnioski/refleksje
1) zawsze trzeba mieć SUCHE ciuchy, a szczególnie skarpety/buty
2) dobrze przytroczone rzeczy są gwarancją ich ponownego użycia
3) trzeba umówić się ze swoimi kompanami na znaki sygnalizujące "niebezpieczeństwo" itp
4) nawet najgorszy dzień ma swój cel - człowiek się uczy
A teraz na koniec moich wypocin - dziękuję Wam, że czytacie i że się podoba
Wilczek - co do "picia" - z Wojtka będą jeszcze ludzie bo na siłę mu nie wlewałem a jednak coś tam spożywał jak na początek "dorosłego życia" to dobrze mu wróży
Chilijka - dzień 7 będzie Tobie poświęcony (choć Wojtas już zaczął) - ale jako iż w tym związku to ja jestem facet, ja skończę
Wojtas trochę za dużo jednak piłeś, bo jeden dzień zjadłeś
To był najgorszy (dla mnie) dzień naszej eskapady...zdjęć nie mam (oprócz jednego, z miejsca noclegu)...i za dużo też o nim nie napiszę, bo szczerze mówiąc niewiele pamiętam z racji tego, co mnie spotkało. A było to tak...
Wystartowaliśmy jak zwykle, około 6.00 rano z najpiękniejszego miejsca, w jakim nocowaliśmy na dziko. Jeszcze nic nie wskazywało na katastrofę...no może katastrofa to zbyt duże słowo - na cierpienie, którego doświadczę i stratę, której zaznam. Ale od początku.
Wyjechaliśmy znad Bugu i polecieliśmy wzdłuż rzeki offem, poszukując promu do przeprawy na północny brzeg. Po wcześniejszej jeździe i taplaniu, miałem praktycznie wszystko mokre - została jedna para suchych skarpet ale takich "wełnianych", robionych jeszcze przez moją Ś.P. babcię. Są super ciepłe i oddychające - zawsze je biorę w razie chłodu na biwaki i świetnie się sprawdzają...a właściwie sprawdzały do spania/chodzenia - jeszcze w nich nie jeździłem a już na pewno nie jeździłem w mokrych/wilgotnych butach. Moje Formy dosyć długo trzymały się "na sucho" ale niestety, po paru minutach, może parunastu brodzenia po łydki w wodzie, przemokły i nie miały jak wyschnąć. No nic - myślę sobie, że lepiej wełny suche niż motocyklowe - ale mokre I to był największy błąd a jednocześnie solidna lekcja. Po 3 godzinach jazdy zaczęły mnie boleć stopy, a po 4 h czułem każdy kolec na moich podnóżkach, jakby wbijał się w gołą skórę i jakby solidny but enduro zamiast na nodze, leżał w kufrze! Nie mogłem nawet trzymać nóg na podnóżkach a co dopiero jechać na stojąco. Po zdjęciu butów i mokrych skarpet przeraziłem się - moje stopy wyglądały okropnie! Znacie ten objaw "marszczenia skóry" podczas kąpieli? Jeśli tak - to pomnóżcie razy 3 i dostaniecie to, co ja musiałem oglądać No nic - przelecieliśmy sporo asfaltem i sporo po fajnych drogach Puszczy Białowieskiej (podkreślam słowo DROGACH) bo o offie nie było mowy. I tutaj zaczyna się kolejna lekcja...jechałem pierwszy a że upał, jechałem w bluzie (i zbroi) a kurtkę miałem przytroczoną ekspanderami na wałku...przelecieliśmy jakieś 40 km po utwardzonych drogach po czym dojechaliśmy do miasteczka i zatrzymaliśmy się na fajkę. A właściwie ja się zatrzymałem - dojeżdża do mnie Wojtek i mówi "popraw kurtkę, bo CI spada - daje ci znaki od jakiś 5 km!" - i kurtka rzeczywiście, zsunęła się i zgadnijcie na którą stronę? Oczywiście fak na stronę wydechu, który wypalił w niej dziurę wielkości tej opisywanej wcześniej, bobrowej! Kurtkę (Scotta, miała 3 miesiące ) wyrzuciłem na najbliższej stacji benzynowej.
Jak już byłem pewny, że to koniec nieszczęść - 2 h szukaliśmy za Białymstokiem noclegu! Odsyłali nas do nieistniejących pól namiotowych, nad jeziora, które okazywały się miejskimi zalewami obładowanymi kąpiącymi się ludźmi...a mnie łzy do oczu nachodziły od bolących stóp i w dodatku znowu nadciągała burza...ech Wreszcie za Nowodworcem znaleźliśmy (sami) most nad Narwią...nie było to miejsce idealne...ba - nawet dobre nie było - do miasteczka 300 metrów, tuż nad nami dosyć ruchliwa droga...ale ja mam to w d...pie - stopy mi odpadają, chcę się wykąpać - no i idzie burza!
Rozbijamy się, ja szybko chcę się wykąpać w Narwii, bo miejsce idealne ale jak tylko do niej włażę, zaczyna się kanonada piorunów! To naprawdę nie był mój dzień...Uciekam do namiotu - leje i wieje około 40 minut, po czym wychodzimy, trochę gadamy, wypijamy piwko, coś wcinamy - ja wywieszam skarpety i buty do wyschnięcia i idę spać bo mam dzisiejszego dnia dosyć.
Nie dość, że bolą stopy - około 23.30 budzi mnie nagle duży hałas i światło, jakby UFO lądowało!Myślę "co jest qrwa - najazd nam na chatę robią?!" Biorę nóż do łapy i wyłażę z namiotu (a właściwie wychylam się ) i ...3 samochody 4x4 robią sobie przeprawę przez Narew! Tuż obok nas! Tyle, że chociaż "sorki" powiedzieli ech - wszystko lubię ale "chamstwa nie zniese".
To był mój "13" tego wyjazdu ale jak mówiłem, mam jedno zdjęcie, które mówi wiele...nawet po najcięższej burzy...
Wnioski/refleksje
1) zawsze trzeba mieć SUCHE ciuchy, a szczególnie skarpety/buty
2) dobrze przytroczone rzeczy są gwarancją ich ponownego użycia
3) trzeba umówić się ze swoimi kompanami na znaki sygnalizujące "niebezpieczeństwo" itp
4) nawet najgorszy dzień ma swój cel - człowiek się uczy
A teraz na koniec moich wypocin - dziękuję Wam, że czytacie i że się podoba
Wilczek - co do "picia" - z Wojtka będą jeszcze ludzie bo na siłę mu nie wlewałem a jednak coś tam spożywał jak na początek "dorosłego życia" to dobrze mu wróży
Chilijka - dzień 7 będzie Tobie poświęcony (choć Wojtas już zaczął) - ale jako iż w tym związku to ja jestem facet, ja skończę