Dzień III
Wstaliśmy przed pędzącymi krowami - ja dźwignąłem się o 4.00 a Wojtas, Księciunio, przed 5.00 na gotową kawkę
Właściciel włości chyba chciał nas jak najlepiej ugościć, bo wielkie, straszne stado muciek dobiegło do nas około 5.30 a my już praktycznie byliśmy spakowani. Wtedy też zobaczyłem te dwie "bestie", które miały nas chronić przed dzikami - jedna od razu się na mnie rzuciła i o mały włos nie zalizała na śmierć - to nowa taktyka walki
To trzeci dzień, kiedy gotujemy na mojej kuchence gazowej za 130 zeta a Wojtka Multifuel leży nieużywany, bo się podobno "za długo rozkłada"
(temat z kuchenkami jeszcze się rozwinie).
Około 6.00 jesteśmy gotowi do drogi - dzisiaj zaczynamy to, co tygryski lubią najbardziej - jedziemy na "dziko" wzdłuż granicy, szukamy bocznych dróg/dróżek/szlaków, byle na północ. Zanim jednak przygodę czas rozpocząć, zaliczamy stację benzynową na hmmhmm... "toaletę" i tankowanie. Na stacji doświadczamy po raz drugi bezinteresownej życzliwości od nieznanych ludzi (jak się okazuje, nie ostatni raz)...a wyglądało to tak: najpierw na "koronacje" poszedł Wojtas, ja pilnowałem dobytku, później zmiana - ale jakież było moje zdziwienie, gdy wychodząc widzę Wojtasa gadającego z jakimś gościem (koło 50 lat miał jegomość) jak starzy kumple...więc podchodzę a Panowie gadają o crossach i lataniu (gość aktywnie śmiga po okolicy) ale za moimi plecami przejeżdża Porshe Cayene, wysiada wielki facet i podchodzi do nas...i od razu jesteśmy kolegami
nie dość, że powiedział nam, gdzie szukać trasek fajnych (sam bawi się w offroad 4x4) to jeszcze dał mapę i "poczucie nietykalności" - a jak się okazało, to mój krajan - Scyzur
Na stację podjeżdżają też Policjanci na quadach ale są zdecydowanie mniej "koleżeńscy", nawet w porównaniu z "pogranicznikami"
Z mapą, nowymi znajomościami i zarysowanym kierunkiem lecimy według wskazówek na Horyniec a później na Hrebenne, aby się odmeldować. Pierwsze, co znajdujemy gdzieś w lesie, to stary cmentarz ukraiński...robi wrażenie (ja mam mało fotek bo Wojtas pstrykał
)
Jedziemy dalej. Wojtkowi co chwila pada GPS więc praktycznie ja na szpicy ciągle...jedzie mi się nieszczególnie - jedziemy głównie szutrami i polnymi drogami ale waga motocykla i upał dają się we znaki...ale jakie widoki - miodzio! no i im więcej kilometrów nawinięte, tym jakoś łatwiej mi kontrolować mastodonta...ale też im więcej kilometrów, tym coraz trudniej - naszym oczom ukazał się podjazd (oczywiście w polach). Nic w tym nadzwyczajnego gdyby nie to, że ma jakieś 2 km długości i zaschnięte na skałę koleiny...i niby też w tym nic trudnego gdyby nie to, że pas, po którym można jechać aby nie wpaść w koleinę ma może 30 cm szerokości no i oczywiście nie jest w linii prostej
umęczyliśmy się okrutnie, bo koleiny były tak twarde, że jak się w nie wpadło, trzeba było na listonosza jechać do najbliższego "wypłaszczenia". No ale nic - widzimy las na szczycie podjazdu a więc cień i pewnie mniej kolein
No ale nie ma lekko - wjazd do lasu to oczywiście koleiny ale już głębsze, z wodą i gliną...no nic - zdejmuje kufry i jadę. Okazuje się, że tylko tak groźnie wygląda - Wojtas nawet sakw nie zdejmuje. Jesteśmy w lesie
Jedziemy...4 km przez las zajmuje nam ponad godzinę - błoto, rozlewiska, koleiny, jary - padamy na ryj od jazdy i gorąca.
Ale jaka nagroda - później jakieś 20 km szutrówki i przez te 20 km nie spotkaliśmy NIKOGO! a jakie widoki
Około 13.00 docieramy do małej miejscowości i postanawiamy zjeść "drugie śniadanie", jemy na schodach, gdzie najpierw dochodzi do nas "człowiek z rowerem", który każde zdanie rozpoczyna od "Jak ja to mówię..." - a gada z nami jakieś 10 minut więc sobie wyobraźcie
Później Pani nagabuje Wojtasa o 2 zeta "na piwo" a mnie następny autohton opowiada, jak to na zabawach lał zomowców i że siedział już w czterech więzieniach (miał koło 60 lat) - ale sympatycznie i bez agresji
Jedziemy dalej, meldujemy się u pograniczników (WARTO!) w Hrebennem i dalej na północ poza asfaltami...dużo kluczymy bo jak się okazuje, GPS czasem się mylą i nie widzą dróg, które są albo widzą takie, których nie ma
Generalnie jest fajnie - ale jesteśmy już mocno zmęczeni a dodatkowo trafiamy na około 20 km odcinek szutrów a właściwie "czołgowiska" łatanego gruzem, cegłami, starym, asfaltem. Przez te 20 km nie sadzamy dupska nawet - cały czas na stojąco. Stajemy - zapada decyzja - szukamy noclegu a więc wody;) jest Bug to i nocleg - jedziemy do mieściny Kryłów zrobić zaopatrzenie na kolację i jak to przez całą drogę ma miejsce, pod sklepem "zaczepiają" nas quadowcy i pokazują miejscówkę nad Bugiem "bez komarów". Korzystamy...
Jak się okazuje - była to pułapka
blisko mostu granicznego, blisko mieściny...w krzakach nad Bugiem zostaliśmy napadnięci!
1000000000 napastników w postaci komarów i bąków końskich nie dało nam żyć do samego zmroku! Na szczęście mieliśmy zapas detergentów, przeżyliśmy a rano...
Ale to w następnym odcinku
Przejechaliśmy około 250 km, z czego 200 km poza asfaltami. Jeszcze nie widać było pierwszych tarć między mną a Wojtkiem...ale te były
W każdym razie na razie szczęśliwie, bez awarii i większych strat jedziemy a
dalej się zobaczy