ryben pisze:bardzo fajna kolejna alpejska trasa ale dlaczego znowu solo ?
Dzięki, następnym razem dam Ci znać, tylko musisz być gotowy na wyjazd w czasie 48 godzin . Dopasowuję się do pogody, nie do urlopów kolegów . Ale wychodzę z założenia, że jak jestem w górach to mam coś widzieć, inaczej nie widzę sensu
Bardzo fajna filozofia. Zgadzam się całkowicie. Urlop musi być pogodny. Inaczej wspomnienia przywołują raczej smutek nad tym jak by to mogło być gdyby była pogoda
Łukasz, chętnie bym się też zabrał z kimś kto rozpracował te trasy. Nawet 48 godzin mnie nie odstrasza
R1200 GS LC ADV [jest]
Honda VFR 1200 X
Honda XL700 V
Yamaha WR 250 R
Honda CBR 1000 RR
Kawasaki KLV1000
Kawasaki KLR 650
Yamaha DT125
ryben pisze:bardzo fajna kolejna alpejska trasa ale dlaczego znowu solo ?
Dzięki, następnym razem dam Ci znać, tylko musisz być gotowy na wyjazd w czasie 48 godzin . Dopasowuję się do pogody, nie do urlopów kolegów . Ale wychodzę z założenia, że jak jestem w górach to mam coś widzieć, inaczej nie widzę sensu
Bardzo fajna filozofia. Zgadzam się całkowicie. Urlop musi być pogodny. Inaczej wspomnienia przywołują raczej smutek nad tym jak by to mogło być gdyby była pogoda
Łukasz, chętnie bym się też zabrał z kimś kto rozpracował te trasy. Nawet 48 godzin mnie nie odstrasza
Może fajna filozofia ale jednak czasami dobrze byłoby jechać z kolegami. Po prostu od dwóch lat muszę dzielić wakacje i na moto zostaje około tygodnia, a wszyscy latają tam gdzie tydzień to za mało . Zastanów się czy chcesz jechać ze mną - przerwy robię co 300 km - na tankowanie.
Dzisiejszy dzień to dzień "przeprowadzki". Opuszczam Sospel i Ligurię, w planach mam dojazd do Piemontu. Ciekawe jet to, że miejsce dzisiejszego wieczornego noclegu w linii prostej, od miejsca startu oddalone jest tylko o 50 km. Ja zrobiłem 415 km, żeby się nie nudziło. Mało tego, przez przypadek okazało się, że na trasie, która oczywiście była zaplanowana, jest dzisiaj Col de la Bonette. Przez przypadek dlatego, że w ogóle nie miałem tego w planach, a nie wiedziałem, że na tej trasie ona się znajduje. Nawet dzień wcześniej rozmawiałem z Trojanem i on się pyta czy byłem już na Bonette, ja mu mówię, że nie, bo jakoś nie planowałem. A tu masz - Bonette zaliczone - ale o tym później.
Rano pakowanie jeszcze po ciemku , bo w tej części Europy słońce trochę później wstaje. Szybkie śniadanie i ruszam, kierunek Col de Tende. Można by powiedzieć znowu. Znowu tylko tym razem od innej strony. To wszystko przez wczorajsze nadrobienie czasu.
Ale zanim dotarłem do zacnego podjazdu pod przełęcz, to po drodze zaliczyłem Col de Brouis i wjechałem do pięknego kanionu rzeki Roya. Droga cały czas biegnie wzdłuż rzeki i linii kolejowej, czasami tylko kolej znika gdzieś w kolistych tunelach i pojawia się nagle na innych poziomach. Tradycyjnie już nie ma zdjęć, za to na filmie widać to na samym początku. Żałuje teraz trochę, że zakładam dość duże przeloty dzienne - nie pozwala mi to na wjazd do ścisłego centrum tych małych miasteczek, a Tende było urokliwe , zawieszone na zboczu.
Dość gadania trochę obrazków. To są właśnie słynne nawroty na przełęcz Tende od strony Francuskiej.
Wyjazd na przełęcz od strony francuskiej prowadzi 47 nawrotami, jak na zdjęciu. Do 30 zakrętu jest asfalt, później szuter. Odległości pomiędzy nawrotami, momentami są tak krótkie, że nie ma sensu wrzucać dwójki. Oczywiście jak ktoś nie ma ochoty męczyć się z podjazdem to pod przełęczą biegnie tunel (ruch wahadłowy) - można skorzystać. Dla mnie osobiście byłoby grzechem czekanie w kolejce i jazda tunele - w końcu nie po to tu przyjechałem. Tunel powstał już w 1882 roku i ma długość 3172 m. Obok biegnie kolejowy - dłuższy bo ma ponad 8 km.
Zakręty na górę są ponumerowane, napis farbą na kamieniu lub murku mówi mi ile jeszcze zostało - odliczanie było nudne
Jak już dotarłem na górę, to zbytnio się nie rozkładałem, pojechałem dalej bo w sumie byłem tu już wczoraj. Szybkie fotki i jazda.
Na górze, po stronie włoskiej znajduje się stacja narciarska i dojazd do niej jest po asfalcie, więc na dół miałem już spokojniejszą drogę. Dotarłem do wylotu tunelu i poleciałem dalej w kierunku Limone Piemont. Znowu jestem we Włoszech - kiedyś policzę ile razy przekraczałem granicę Francuzko - Włoską w ciągu tygodnia, myślę, że palców braknie.
Dalej moja droga prowadziła upalnymi dolinami. Jedna z nich to Stura, w niej jest miasteczko Demonte. Teoretycznie to moje miejsce noclegu i zastanawiałem się czy zostawić graty na kempingu i jechać dalej solo ale nie miałem pewności czy objadę wszystko. Tak więc pojechałem dalej i dziś wiem, że 280 km niepotrzebnie wiozłem wszystkie graty, no ale trudno - przynajmniej poćwiczyłem jazdę z kuframi po szutrach. Za Demonte, droga skręcała znów w kierunku Francji - tym razem wjazd przez przełęcz Col de la Lombarde. Dojazd do niej był bardzo wąską drogą, poprzedzoną kilkoma ciasnymi nawrotami, gdzie włosi nie radzili sobie samochodami i korkowali strasznie. Co dziwne, po stronie francuskiej droga była zdecydowanie szersza. Może dlatego, że z przełęczy po stronie Fr zjeżdża się do następnego molochu narciarskiego o nazwie Isola 2000. Brzmi jak nazwa napoju energetycznego
Col de la Lombarde 2350 m.n.p.m.
W oddali widać już stoki narciarskie w Isola 2000
Właśnie wtedy kiedy wyjeżdżałem z Isoli, doszło do mnie, że jednak będę na Col de la Bonnete. Zobaczyłem pierwsze tablice informacyjne - jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście. I takim oto sposobem, chcąc nie chcąc rozpoczął się podjazd na najwyżej położoną publiczną drogę asfaltową w Europie. Jak już pisałem wcześniej Col de la Bonnete jest często mylona z drogą wokół Cime de la Bonnete i to nie przełęcz jest najwyższym punktem tylko punkt na drodze wokół szczytu.
Po drodze spotkałem jedynego bikera z Polski. Na dodatek krajan z Bochni koło Krakowa. Gościu przez kilkadziesiąt lat pracował w Cannes i teraz wrócił w te rejony na zwiedzanie. Przywiózł moto na przyczepce, żonę zostawił nad morzem i śmiga sobie po alpach. Co prawda spotkałem jeszcze parę na Beemkach ( każde na swojej) ale pani już nie mieszka w Polsce od 30 lat i mam męża Niemca - więc to się nie liczy
To kilka fotek z podjazdu na Bonnete
Tu już obrazki z pętli w okół szczytu, przełęcz została na dole.
W samym punkcie "zero" ruch jest jak w "sukiennicach". To pewnie przez wakacje. I jest tez pani co się oferuje, że każdemu zrobi zdjęcie - jaka miła, nie trzeba szukać chętnych.
Pamiątkowy obelisk w najwyższym miejscu.
Mój gps pokazywał trochę wyzej
Jak ktoś zna francuski ( ja akurat innym dialektem się posługuje ) to trochę historii proszę
Jeszcze jedna panorama z drugiej strony i spadam.
Czas lecieć w kierunku Tunelu Parpaillon ale jeszcze dwie fotki ze zjazdu z Bonnete.
Później znowu miałem przerywnik na niższych wysokościach w mega upale. Już nie wiem co lepsze upal czy deszcz . Żeby dojechać do "któregoś tam" celu mojej wycieczki czyli Tunelu Parpaillon, musiałem dołożyć kilka ładnych kilometrów ale taki był plan. Po drodze zaliczyłem jeszcze "niską" przełęcz z widokiem na jezioro ale to jest na filmie - zdjęć nie było. Przed podjazdem do tunelu jeszcze tankowanie i ucieczka przed burzą - udana.
Dojazd do tunelu z obydwu stron prowadzi szutrówką.
Droga spokojna praktycznie nie spotkałem nikogo, może dlatego że było już około 17 i nie wszyscy się pchają w górę o tej porze. Ale jak mówiłem prawie nikogo, bo wyprzedzałem Land Rovera z przyczepką, a na przyczepce "terenowe' hulajnogi. Niezły czad pędzić po takich drogach na hulajnodze.
To już ostatnie foty przed tunelem.
I voilà. Jestem na miejscu. 2637 m.n.p.m i wjazd do Tunell Parpaillon.
Tunel przechodzi pod przełęczą o tej samej nazwie, a nazwa przełęczy pochodzi od szczytu Grand Parpaillon. Wybudowała go armia francuska w latach 1891- 1911 ale już w 1900 roku można było się przedostać tunelem na drugą stronę. Tunel ma około 250 metrów długości, szerokość na samochód osobowy i jest jednym z najwyżej położonych tuneli w europie.
Jeszcze widoczki z tunelu
I pamiątkowe zdjęcie, ale się musiałem wymęczyć żeby dobiec na górę, 10 sekund samowyzwalacza to mało.
No i trzeba wjechać, a tunel ciemny, mokry i wilgotny - tylko bez skojarzeń panowie. Początek i koniec tunelu, ma regularne sklepienie, środek to surowa skała.
Druga strona tunelu wygląda prawie tak samo jak "pierwsza"
Po drugiej stronie tunelu miałem chyba najpiękniejszą drogę jaką do tej pory jechałem. Tzn. to była pewnie taka chwila. Zjazd trawersem, od czasu do czasu ciasne nawroty - to wszystko prowadziło do dużej doliny. W górze słońce na przemian z chmurami burzowymi i cienie tych chmur na przeciwległych stokach. Zdjęcia tego nie oddają - to był moment.
Zjazd w dolinę z szerszej perspektywy
I sama dolina, dobre miejsce na miejscówkę. Może następnym razem
Po wyjeździe z przepięknej doliny nie pozostało mi nic innego jak udać się w kierunku, a jakże inaczej tylko do Włoch. Znowu dzisiaj przekraczam granicę. tym razem przez przełęcz Maddalena (po włosku) lub jak kto woli Col de Larche 1996 m.n.p.m. To już prawie końcówka, od przełęczy zostaje mi około 40 km do kempingu i na przełęczy wreszcie nie udaje mi się uciec przed deszczem. Tak naprawdę to dogoniłem burzę, na szczęście dosłownie na kilka minut, nawet nie zdążyłem się ubrać. Okazało się, że miałem szczęście bo burza była oberwaniem chmury, której skutki zobaczyłem dopiero na drugi dzień w górach. Niektóre odcinki dróżek zasypane przez lawiny kamienne, które lokalni rolnicy odgruzowywali traktorami. No i na kempingu przy okazji burzy wywaliło im szambo ale jakoś sobie uporali i przestało nawet śmierdzieć. No chyba, że się przyzwyczaiłem albo wypita cała butelka wina znieczuliła mój narząd węchu. Urodziny miałem w tym dniu, to się nawaliłem sam dobrym piemonckim winem, a zamiast tortu miałem zgniecionego i kilka razy roztopionego snikersa .
Jak widać na poniższym obrazku start i meta były blisko siebie ale pętelkę sobie dorobiłem żeby przejechać przez Parpaillon i mieć dogodne miejsce do startu na drugi dzień. Jutro czeka na mnie Maira Stura KamSrasse i Varaita Maira - dwie wojskowe drogi (szuterek) znów na nie małych wysokościach, a później dojazd w rejon finałowego punktu Col de Sommeiller. Padło 415 km, znowu trochę szutrów było, zresztą tak już do końca będzie.
Tradycyjnie jeszcze wypociny montażowe, Tunell Parpaillon (ciekawe) jest na końcu. Poczatek to męczące zakręty na Col de Tende. Miłego oglądania
Start 22.08.2012 Demente, Włochy 8.40
Dojazd po południu Salbertrand Włochy
Zrobione 320 km
Plan na dzisiaj zakładał przeprowadzkę w rejon Bardonecchi - to miejsce, w którym mam się udać na audiencję prywatną na Stella Alpina . Zanim tam dotrę to czeka mnie przeprawa przez dwie szutrowe drogi. Drogi pomiędzy dolinami Maira, Stura i Vairata. Wszystkie leża w okolicach Cuneo. Zatrzymać się mam tam na dwa trzy dni ale życie pokazało co innego.
Ale po kolei. Poranek, po wczorajszej wieczornej burzy był wilgotny, więc pakowanie zajęło mi trochę więcej czasu, bo słońce było jeszcze za górami i nic nie chciało schnąć. Na dodatek główka trochę szumiała po wczorajszym urodzinowym winku i w powietrzu unosił się "gówniany" zapach po wylewie szamba .
Jakoś się pozbierałem i w drogę. Na pierwszy atak idzie droga szutrowa pomiędzy dolinami Stura i Maira. Niemcy nazywają to Maira - Stura Kamstrasse. Jest to szutrowa droga wojenna, która biegnie na wysokości około 2400 m.n.p.m. Sam odcinek szutrowy ma około 15 km ale z dojazdem stanowi ładny element mojej wycieczki. Startuję w Demonte i od razu zaczynam się wspinać. Taki był zresztą plan, żeby zanocować jak najbliżej startu, dlatego wczoraj zrobiłem trochę kilometrów. Początek drogi to bardzo równy i wąski asfalt - to droga w kierunku przełęczy Cole Fauniera, następny klasyk Giro d'Italia.
Dojazd właśnie takimi dróżkami.
A tylu świstaków co tu nie spotkałem nigdzie. Masakra, co kilkanaście metrów uciekły z przed kół. W pewnym momencie leżał taki biedak rozjechany, a ruchu praktycznie nie było - biduś miał pecha.
Mówiłem że asfalt gładki jak pupa niemowlaka?
Około 2 km przed przełęczą, droga odbija w lewo i zaczyna się szutrowy odcinek. Bardzo widokowy i z niezłą jak na szuter nawierzchnią.
Z tego miejsca jeszcze kilka widoczków.
To już odcinek szutrowy, początek kilkadziesiąt metrów po asfalcie ale później już dzicz.
Na Maira Stura Kamstrasse mijam jakieś ruiny z czasów wojny i dwa grobowce. Co ciekawe, "mieszkańcy" tych grobów zginęli w dniu moich urodzin, które były wczorajszego dnia. Tyle, że leżą tu już od 44 roku. Cytując Kazika: czy to przypadek prze pana czy sprawa szatana.
A to własnie te ruiny.
No to jeszcze jeden landschafcik, taka cienka kreseczka w tle na górach to droga.
Później droga jak droga. Widoczki, szuterek i krowy. A na koniec coś dla młodego Trojana.
Droga idzie raz z jednej, raz z drugiej strony góry.
To już końcówka szutrowego odcinka, od tego miejsca wpadam na asfalt i pędzę w dolinę Maira. Jak widać z rana pogoda mnie rozpieszcza.
Moim następnym "przystankiem" była szutrowa droga "grzbietowa", tym razem pomiędzy dolinami Maira i Varaita. Zanim do niej dotarłem, to pięknym kanionem, droga na krawędzi i w tunelach musiałem się wzbić na przełęcz Sampeyre 2284 m.n.p.m. Kanion mniej więcej wyglądał tak.
Zaraz po wyjechaniu z kanionu, moim oczom ukazują się połoniny - tylko trochę wyższe od naszych Bieszczadzkich. Dojeżdżam na przełęcz i robię sobie krótką przerwę. Zagduję chwilę z grupką włoskich bikerów, są pod wrażeniem ceny benzyny w Polsce. Fakt, że to we Włoszech miałem najdroższe paliwo w całym wyjeździe - max to był po 1.999 euro. Zagaduję ich jeszcze o drogę ale oni twierdzą, że tam gdzie chce jechać to się chyba nie da - nie wiedzieli, że się mylą. Postanawiam tylko, że nie będę zaliczał zachodniej części trasy Maira-Varaita Kamstrasse, ponieważ ona jest ślepą drogą i nie chcę tracić czasu na powrót. Dziś wiem, że to błąd bo po wirtualnej wizycie w google earth widzę, że dużo straciłem. Zawsze mogę tam wrócić .
To przełęcz i widoczki z niej. W tle już 3 tysiączniki. Monte Viso i 3841 m.n.p.m.
A to wspomniana zachodnia część Maira-Varaita Kamstrasse. Droga biegnie granią w oddali, dojeżdża się mniej więcej do początku cienia, który jest na pierwszym szczycie na drugim planie.
Po krótkiej przerwie i pogawędce z Italiano ruszam dalej. Wbijam się na wschodnią część trasy pomimo, że na wjeździe stoją tablice informujące, że dalej są jakieś roboty drogowe czy coś. trudno najwyżej będę się wracał ale nie po to tu jechałem żeby rezygnować. Początek drogi jest przyjemny. Delikatny szuterek, więc można pojechać trochę szybciej, przez co nie odczuwam tak bardzo upału. Po wczorajszych burzach, droga jest przemyta i widać tylko dwa ślady rowerów. Widocznie jestem pierwszy tego dnia. Niestety po kilku kilometrach drobny szuter przeistacza się jak transformersy w dość duże i luźne kamienie, żeby nie powiedzieć kamyrdole. Strasznie utrudnia to jazdę, zwłaszcza z kuframi i na zjazdach. Walka z grawitacją na okrągło, bo prędkości malutkie - bliskie zeru miejscami. Do tego przez małą prędkość kończy się wentylacja i zarówno ja jak i trampek się gotujemy. Masakra, niby ponad 2000 m.n.p.m. a gorąc jak cholera.
Przez przypadek oprócz landschaftu udaje mi się sfotografować niezidentyfikowany obiekt latający w postaci muchy
Na szczęście po kilku kilometrach nawierzchnia się poprawia, a zapowiedziane roboty to nic innego jak karczowanie krzaków. W moim przypadku tylko ułatwiły przejazd. jak już pisałem, droga coraz lepsza więc mogę trochę przyspieszyć i ochłonąć. Po drodze niska przełęcz Colle Birrone,a na niej krzyż upamiętniający jakiegoś ratownika górskiego.
Jak już mówiłem droga się poprawiła, a po kilku następnych kilometrach zrobił się asfalt i zaczęła spadać ostro w dół w dolinę Varaita. Szutru na tym odcinku było około 24 km.
Po zjechaniu w dolinę trafiłem do miasteczka Venasca, upał był nie miłosierny więc tylko skorzystałem z bankomatu i dalej w drogę. Czekał mnie podjazd na Col Agnel. Jest to trzecia co do wysokości przełęczą w Alpach, przez którą biegnie publiczna droga asfaltowa (po Col de l'Iseran i Passo dello Stelvio). To niezbyt znana i rzadko używana droga, pomimo że Col Agnel jest najwyższą przełęczą graniczną w Alpach. Od strony francuskiej podjazd liczy 20,5 km długości o średnim nachyleniu 6,6 procent, natomiast od strony włoskiej prowadzi 22,4-kilometrowa droga o nachyleniu 6,5 procent. Podjazd od strony Piemontu stanowi największe wezwanie dla kolarzy, zwłaszcza zaś jego ostatnich 9 km (za mostem na potoku Varaita), gdzie średnie nachylenie wynosi ok. 10 procent, a na 17 kilometrze 300-metrowy odcinek szosy ma nachylenie 14 procent!
To właśnie na tym podjeździe pojawiły się problemy z Trampkiem. W pewnym momencie, powyżej 2300 m.n.p.m. zaczęło brakować mocy. Silnik chodził jakby na jeden gar. Mocniejsze pociągnięcie rolgazu powodowało, że biduś się dławił. Dramat, na odcinku o największym nachyleniu, myślałem że nie wyjadę.
Już wcześniej w Szwajcarii miałem wrażenie, że na dużych wysokościach coś nie tak ale tu to się objawiło to tak, jakby komuś worek foliowy na głowę założyć.
Na szczęście jakoś wydrapałem się na górę ale znowu sytuacja stresowa powoduję, że nie schodzę z siedzenia na górze. Pstrykam tylko kilka fotek z motocykla i jadę na dół, pełen obaw.
Zanim jednak się doturlałem to kilka fotek było. Przełęcz w samym środku, różnica wzniesień zabójcza.
sXvxISw/UL0XoA25dWI/AAAAAAAAFtY/onp6cow_Q-k/s800/DSC_0455.JPG[/img]
Podjazd widziany z góry.
Końcówka podjazdu.
No i sama przełęcz. Col Agnel lub jak kto woli Colle dell'Agnello 2744 m n.p.m. - znowu jestem we Francji.
Dalsza droga to powtórka z rozrywki, tyle że w drugą stronę. A dokładniej mówiąc znowu podjazd na Col d'Izoard tyle, że dwa dni później. Przełęcz trochę niższa i łagodniejszy podjazd więc mniej się Trampek dusił ale dał popalić. Przy okazji znowu trafiam na fotografa na zakręcie i dzisiaj jak to piszę to mam już zdjęcia na papierze , bez znaków wodnych.
Na przełęczy się nie zatrzymuję bo już tu byłem. Szkoda, bo cały plac na przełęczy zajmują zabytkowe samochody. W zamian za to wykonuje kilka telefonów do znajomych mechaników z pytaniem co jest z Trampkiem. W między czasie docieram do Briancon, uzupełniam tańsze francuskie paliwo i jadę dalej - kierunek, znowu Włochy. Diagnozy mechaników nie do końca są trafione. Najlepiej trafia Matuzo, a on mechanikiem akurat nie jest
Jakoś tam się czołgam dalej, powoli zbliżam się do miejsca, z którego mam wyruszyć na finałową przełęcz, czyli Col de Sommeiller, a dokładniej mówiąc prywatnie na Stella Alpina. Ale to dopiero jutro.
Dzisiaj docieram jeszcze na jeden z fajniejszych kempingów. Jest tam fajna pizzeria z piecem opalanym drewnem. Ale to sprawdzam dopiero wieczorem. Zanim wieczór mnie dopadł, to dużo wody w Wiśle upłynęło. Jak dotarłem do kempingu to okazało się,że czasu jeszcze sporo wiec szkoda go marnować. Próbuje wyczyścić filtr powietrza ale używając tylko moich płuc i śrubokręta nie jest to łatwe . Choć przyznam że kurzu wyleciało sporo - szutry się odezwały.
Skoro do końca dnia pozostało trochę czasu, to postanawiam załatwić część jutrzejszego dnia. Wybrałem się na Monte Jafferau. Monte Jafferau to góra o wysokości 2805 m.n.p.m. na której znajduje się fort wojskowy z 1800 roku. `Praktycznie cała droga na tą górę jest drogą szutrową. Leży ona u podnóża miejscowości Bardonecchia, z której na drugi dzień mam startować na "cukierek" mojej wycieczki, czyli Col de Sommeiller. W Bardonecchi, znajduje się słynny tunel Frejus ale o nim chyba już pisałem. Po drodze na szczyt jest niezła atrakcja. To tunel Saraceni, który omija groty o tej samej nazwie. Tunel ma około 800 m. długości. Szeroki jest, myślę że może na 3 metry. Kilkukrotnie skręca na swojej długości, jest tylko kilka mijanek, trochę szerszych miejsc do mijania. Z góry leje się woda jakby cały czas deszcz padał, a od czasu do czasu kałuże głębokie na jakieś 20 cm. Szczerze się przyznam, że wiedziałem tylko o grotach i sam tunel był dla mnie mega zaskoczeniem - coś niesamowitego, zwłaszcza że to ma pewnie grubo ponad sto lat. Polecam oglądnięcie przejazdu na filmie - ok. 9.30 s.
Po wyjeździe z tunelu ukazują się oczom galerie.
Wyjazd z tunelu.
Galerie i mały otworek z wylotem tunelu po lewej.
Jeszcze raz galerie. To właśnie one są omijane przez tunel. Wchodzi i wychodzi on po tej samej stronie góry.
To dopiero 2200 m.n.p.m - jadę wyżej.
No i jestem na szczycie, Trampek stoi na dachu fortów. Wokół widoki na jutrzejszy dzień. Z jednej strony Col de Sommeiller, z drugiej Asietta.
[/img]
No i uśmiechnięta gęba kierownika.
Zabieram się powoli za powrót bo coś mocno zaczyna się chmurzyć - pierwszy raz od początku wyjazdu. Nie ma się czemu dziwić, rano piękna pogoda, wieczorem po upałach burze się uaktywniają. Droga powrotna, do momentu tunelu biegnie tą samą drogą. Tuż przed nim odbijam i spadam mocno w dolinę.
To już powrót
Droga w dół to istny rolercoaster po szutrach, na dośc krótkim odcinku pokonuje bardzo duże przewyższenia. Na kemping docieram około 20:30. Dobrze, ze mam już obóz rozbity. Pozostaje tylko prysznic i konsumpcja w pizzerii, gdzie mają piec opalany drewnem. Jak już konsumuje to na 15 min zrywa się burza ale szybko ustępuje i noc jest już pogodna. Namiot mam w strefie "motocyklowej". Kwaterują tu samych motocyklistów, oczywiście królują GSy. Za sąsiadów mam sympatyczną parę Polsko-Niemiecką. Polka nie mieszka już ponad 30 lat w kraju i obecnie zamienili armatury na 800GS i każdy na swoim sprzęcie objeżdża góry - co dziwne twierdzą, że to właśnie taki tym motocykla daje większą wolność niż armatura. A ja myślałem, że to własnie "harlejowcy" określają się mianem wolnych jeźdźców
Na dzisiaj już koniec. I tak zrobiłem więcej niż planowałem, więc koryguje plan na jutro i zaczynam się zastanawiać nad skróceniem wycieczki bo zaczynam gadać sam do siebie . Zobaczę jak jutro pójdzie. Zrobione dziś coś koło 320 km.
Tradycyjnie już podsumowanie filmowe - dzisiaj praktycznie całe w szutrach.
Na dzisiaj już koniec. I tak zrobiłem więcej niż planowałem, więc koryguje plan na jutro i zaczynam się zastanawiać nad skróceniem wycieczki bo zaczynam gadać sam do siebie
jacoo pisze:DZONY chyba jeszcze CI szumi po winie bo wrzuciłeś da razy to samo
Te, ale nie musisz wszystkim rozpowiadać, że codziennie łoję
To chyba coś system się pomylił i wrzucił dwa razy - już wywaliłem.
TROJAN pisze:Jacoo masz rację .....a wydawało mi się że już to widziałem
Zastanawiam sie co DZONY jarał
Sam nie wiem co to było ale było niezłe.
miroslaw123 pisze:Sam pisze:
Na dzisiaj już koniec. I tak zrobiłem więcej niż planowałem, więc koryguje plan na jutro i zaczynam się zastanawiać nad skróceniem wycieczki bo zaczynam gadać sam do siebie
Mirek, na przyszły rok trzeba zrobić nowe
Fajne foty do kalendarza w przyszłym roku