Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Raul
Czytacz
Czytacz
Posty: 2
Rejestracja: 23.02.2013, 12:18
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Raul »

super, super wyprawa
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 8 Niedziela 5.07.2015

Noc mija szybko ale my jak zwykle wcale się tym nie przejmujemy, żadnego budzika, żadnego ustalania pory wyjazdu. Ot po prostu: Wstajemy jak już nam się nie chce spać/leżeć. Dotychczas wstawałem wcześniej niż koledzy (przyzwyczajenie) i wiedząc, że panowie mają luźny stosunek do porannych posiłków, robiłem sobie szybkie śniadanie: Kawę i kanapkę z miodzikiem. Po takim zastrzyku porannej przyjemności mogłem spokojnie jechać i nie stresować się tym, czy towarzysze zgłodnieją, czy też postanowią ze śniadaniem poczekać do obiadu.
Teraz już nie wstaję wcześniej, dołączyłem do grona leniwców. A skoro nie zrywam się jak skowronek to i śniadania traktuję z większym dystansem.

Po pobudce i porannej toalecie w mini łazience dyskutujemy na temat Odessy. Informacje, jakie dostaliśmy, nie są jednoznaczne. Lesio, w ubiegłym roku, objechał dookoła Morze Czarne odwiedzając również Odessę, więc nie naciska. Natomiast ja z Ogórem nie możemy odpuścić, jesteśmy tak blisko… Zatem jedziemy.

Ale wcześniej zakupy. Tym razem chcemy zjeść śniadanie przed wyruszeniem w drogę, idziemy po chleb i cos do niego. Lesio się jeszcze grzebie w okolicy łóżka więc idziemy z Ogórem we dwóch. Przemierzamy uliczki w okolicy hostelu, nie widzimy jednak nigdzie żadnego spożywczaka. Jest niedzielny poranek, na ulicach ruch, na przystankach dużo ludzi – jak w normalny, powszedni dzień.

Podczas poszukiwania piekarni przypominam sobie o zostawionej w Styrczy mydelniczce – muszę kupić nową. Wchodzimy do sklepu z chemią gospodarczą. Wewnątrz pusto a między półkami przechadzają się trzy dziewczyny ubrane jak modelki na wybiegu. Okazuje się, że to obsługa sklepu. Uroda ekspedientek niesamowicie kontrastuje z banałem chemii gospodarczej. Jedna pań prowadzi mnie do regału z mydłami ale niestety mydelniczek nie mają…

Kilkaset metrów dalej trafiamy na plac targowy, tutaj można kupić wszystko. Jak wszędzie, pełno chińszczyzny. Mydelniczki we wszystkich kolorach tęczy. Kupujemy co trzeba i wracamy do hostelu.
Kuchnia akurat opustoszała więc przyrządzamy śniadanie i napełniamy brzuchy.

W hostelu mieszka sporo młodych ludzi z różnych stron świata. Są Niemcy, Anglicy, jest Japończyk. Od Japończyka dowiaduję się, że odwiedzona przez niego dwa dni temu w Odessa jest „normalna” i spokojna. W ogóle mój rozmówca dziwi się moimi pytaniami. Ta rozmowa pozbawia mnie obaw.

Pakujemy osiołki i wyruszamy niespiesznie koło południa. Pierwszy cel – winnica Milestii Mici, mieszcząca się kilkanaście km od miasta. Wyjeżdżamy z centrum, mijamy przedmieścia, jakąś wioskę i rozglądamy się za winiarnią.
Drogi do winiarni nie da się przeoczyć, jadąc przez nieco zaniedbane wiejskie tereny nagle w oczy rzuca się piękna alejka z wypielęgnowanymi krzewami i trawnikami. Skręcamy i jedziemy w kierunku widocznej w oddali bramy.

Obrazek

Od razu wychodzi do nas strażnik.

Obrazek

Niestety okazuje się, że w niedzielę winnica nie pracuje. Strażnik opowiada nam o winnicy a widząc nasze zainteresowanie wpuszcza nas za bramę aby umożliwić zrobienie kilku zdjęć.

Wino przechowywane jest w długich ciemnych tunelach, przez które można przejechać oglądając nieprzebrane zapasy tego trunku.

Obrazek

Obrazek

Czując po wczorajszej nocy dziwną suchość w ustach, widok takiej fontanny powoduje nagły wzrost pragnienia.

Obrazek

Obrazek

Opuszczamy Milestii Mici i kierujemy się na Odessę. Najkrótsza droga prowadzi przez Terespol, stolicę samozwańczej republiki Naddniestrza. Jedziemy jednak inną drogą tak, aby nie wjeżdżać na teren Naddniestrza, odstrasza nas skomplikowana procedura stosowana na granicy. Wolimy dłużej jechać niż stać.

Obrazek

Jadąc przez wioskę mijamy dwie panie sprzedające kołacze. Zatrzymujemy się skuszeni swojskim pieczywem. Kołacze są ogromne, kształtem przypominają muffiny giganty. Niestety okazuje się, że mołdawskiej gotówki mamy za mało aby kupić pachnące, pulchne smakołyki. Przeszukujemy portfele i kieszenie, co skutkuje wyłuskaniem niewiele ponad połowę wymaganej ceny. Kołacz bynajmniej nie jest drogi, po prostu pozbyliśmy się gotówki planując wyjazd z Mołdawii. Pani sprzedająca pieczywo obserwując nasze poszukiwania proponuje niższą cenę, nam jednak jest głupio w taki sposób wymusić obniżkę. Dostajemy zatem mniejszy kołacz i jest ok. Kiedy sprzedawczyni dowiaduje się, że jesteśmy z Polski dorzuca jeszcze siatkę śliwek.

Nie możemy się powstrzymać i zaczynamy pałaszować bułę stojąc na drodze.

Obrazek

Przejeżdżając przez Causeni szukamy bankomatu lub kantoru bo, jak to zwykle bywa, prędzej czy później w baku robi się sucho.

Obrazek

Obrazek

Zatrzymujemy się w centrum widząc coś w rodzaju targowiska zlokalizowanego w pobliżu skupiska sklepów. Kiedy tylko wjeżdżamy na placyk między sklepami, pojawiają się ciekawscy lokalersi a w szczególności Iwan. Kolega twierdzi, że posiadał w przeszłości Suzuki bandita ale, jak wynika z jego niespójnej i nieco bełkotliwej wypowiedzi, bandit wziął się i zepsuł po uderzeniu w jakąś przeszkodę. Od tamtej pory nie jeździ ale nadal lubi motocykle. Ogór idzie wymienić kasę, my na wszelki wypadek zostajemy przy naszym dobytku.

Obrazek

Posiadając nadjedzony kołacz, nie mamy ochoty na restaurację, kupujemy tylko mleko w worku z zamiarem skonsumowania go wraz z pieczywem gdzieś przy drodze.

Taka okazja zdarza się kilkanaście km dalej, stajemy przy warsztacie samochodowym, na którego piętrze mieści się mała kawiarnia. Kawa jest taka sobie ale buła z mlekiem smakuje wyśmienicie. Ech te czasy, kiedy spijało się mleko w worku „z gwinta” na podwórku…

Obrazek

Niedaleko granicy zauważamy przydrożną tablicę kierującą do winnicy Purcari tej, z której trunkiem raczyliśmy się wczorajszego wieczora. Skręcamy do winiarni. Po kilku kilometrach jazdy pośród wzgórz porośniętych winoroślami docieramy do bramy winnicy. Podobnie jak w Milestii winnica kontrastuje z otoczeniem. Oglądamy pięknie urządzony park, przemierzając wyłożoną kamieniami alejkę. Zatrzymujemy się na parkingu obok stojącego tam lexusa z naddniestrzańską rejestracją. Zanim zdążamy zdjąć kaski, podchodzi do nas kierowca lexusa, jak się okazuje motocyklista i zaczyna krótką pogawędkę. Przyjechał w niedzielne popołudnie odpocząć, czego i nam życzy.

Z parkingu idziemy do budynku stylizowanego na zamek, w którym mieści się restauracja i sklep firmowy. Kupujemy po butelce merlota z nadzieją na dowiezienie go do domu.
Miejsce kusi do pozostania. Na krótko skoszonym trawniku rozstawione są stoliki, można zjeść obiad patrząc na obrośnięty wodną roślinnością staw.

Jest ładnie. Zbyt ładnie, jedziemy.

Obrazek

Obrazek

Niebawem jesteśmy na granicy, krótka odprawa po stronie mołdawskiej i przemieszczamy się do oddalonych bramek ukraińskich. Ogromne dziury w drodze pojawiają się już w tym miejscu jakby wieściły przybyszom czego mogą oczekiwać po drugiej stronie szlabanu. Odprawa ukraińska ciągnie się w nieskończoność. Przed nami stoi autobus z mołdawskimi turystami, podczas kontroli pojawiają się problemy, jedna dziewczyna wychodzi z autobusu płacząc – cos nie gra z jej paszportem. Obserwując tę sytuację poznajemy Ukraińca podróżującego na fajnej starej Hondzie cb 1300 wraz ze swoją Pocahontas wciśniętą w niemożliwie wąskie, skórzane spodnie. W związku z tym, że studiujemy mapę określając dalszą trasę informuje nas jak dalej jechać. Droga wydaje się prosta ale kolega twierdzi, że nasza mapa nie pokazuje dokładnego jej przebiegu i oferuje swoje usługi jako pilot.

Wjeżdżamy do Ukrainy, droga od samej granicy przypomina sito - więcej w niej dziur niż asfaltu. Wszystkie pojazdy tańszą między tymi dziurami nie zważając na kierunki ruchu. Jedzie się ciężko, również dlatego, że nasz pilot mknie dosyć szybko. Na odcinkach z mniejszą ilością dziur mamy problem aby go dogonić a w dodatku zaczyna padać. Niebo zasnute jest ciemnymi chmurami, raczej nie skończy się na kapuśniaczku.
Leje coraz bardziej, pilot najwyraźniej postanawia wyprzedzić chmurę i znika nam z pola widzenia. Decydujemy się zawrócić i schować się na przystanku autobusowym. Deszcz wali z góry jak oszalały kiedy dojeżdżamy do przystanku. Parkujemy szybko motocykle a sami wskakujemy pod dach. Powrót do przystanku był dobrą decyzją bo ulewa przeradza się w burzę, którą znacznie lepiej obserwuje spod dachu.

Obrazek

Na przystanku, oprócz nas przed deszczem chroni się również chłopak czekający na marszrutkę. Nie ma tu żadnego rozkładu jazdy, pojedzie coś, kiedy pojedzie. Czeka długo ale w końcu wsiada do staroświeckiego autobusu i odjeżdża.

Czekając na rozpogodzenie nabijamy się z Ogóra bo nie zważając na deszcz zadbał odpowiednio o swój motocykl, nie to co my z Lesiem. My porzuciliśmy niecnie nasze osiołki dbając jedynie o swoje suche tyłki.

Tak moknie BMW

Obrazek

A tak Trampki…

Obrazek

Robi się coraz później, na szczęście burza w końcu przechodzi i możemy ruszać w dalszą drogę. Dzisiaj już nie atakujemy Odessy, przenocujemy w jakiejś nadmorskiej miejscowości a jutro z rana pojedziemy do celu.

Późnym wieczorem docieramy do Zatoki. Wjeżdżamy w deptak prowadzący do plaży nie zważając na zakaz wjazdu umieszczony na początku dróżki. Jesteśmy nad Morzem Czarnym, parkujemy maszyny - dalej już się nie da jechać.

Obrazek

Obrazek

Wzdłuż plaży poprowadzony jest ładny, widać że nowy deptak z ławeczkami i latarniami. My parkujemy zaraz przed wejściem na ten deptak pod kilkoma straganami z jakimś jedzeniem. Po chwili od naszego przyjazdu podchodzi do nas mężczyzna kręcący się w pobliżu i prosi nas grzecznie abyśmy nie jechali dalej nowym deptakiem bo będzie miał z tego powodu problemy.
Wjeżdżając pod zakaz wykazaliśmy się fantazją ułańską ale jazda wąskim chodnikiem, między spacerowiczami byłaby już naprawdę kozacka. Nawet nie wpada nam to do naszych głów. Ech, Ukraina.

Nie ma czasu na plażowanie, trzeba znaleźć nocleg. Wyjeżdżamy z plaży dróżką z zakazem i skręcamy pomiędzy stragany z wszystkim co w nadmorskim kurorcie może przydać się letnikom. Droga jest dziurawa jak wszędzie a po ulewie, która nie ominęła i tego miejsca, dziury wypełnione są wodą. Właściwie droga miejscami jest całkowicie zalana. Jedziemy powolutku szukając godnego nas lokum, staramy się nie ochlapywać spacerowiczów skaczących między kałużami i samochodami. Docieramy do końca drogi, tutaj już nic nie ma, zawracamy. Generalnie słabo z pokojami na jedną noc, wszystkie domy wczasowe i pensjonaty mają komplet gości.
Wjeżdżamy na teren ośrodka z małymi domkami, coś jakby camping. Domki są stare. Obok nich wybudowane są już dwa nowe, wysokie budynki, po światłach w oknach i ludziach na balkonach sądząc, wypełnione wczasowiczami. Przy domkach jest jednak pusto. To daje nam nadzieję, że może tu coś znajdziemy. Podchodzę do kilku osób siedzących pod wejściem do jednego z budynków i pytam o możliwość skorzystania z noclegu. Jedna z kobiet jest tu zarządzającą więc informuje mnie, że mają domki ale dla nas one się nie nadają. Mówiąc to, cały czas się śmieje tak, jakby sama myśl o wynajęciu nam domku była czymś śmiesznym. Szefowa woła młodą dziewczynę i poleca jej pokazać „panom” domek. Idziemy za nią bez słowa. Dziewczyna walcząc chwilę z drzwiami otwiera jeden z domków, mówiąc, że to tu. Domki, a raczej baraki, mają po kilka pokoi umieszczonych po dwóch stronach wąskiego korytarza. Nie mamy zamiaru szukać nic innego, bierzemy. Pokoje są dwuosobowe, więc zajmujemy dwa. Dziewczyna ulatnia się bezszelestnie a my wprowadzamy motocykle pod okno baraku i wnosimy manatki.

Dopiero teraz wiemy co miała na myśli szefowa mówiąc, że domki się dla nas nie nadają. Ich standard… Tak, ich standard jest naprawdę wyprawowy.

Obrazek

W środku niemiłosiernie czuć stęchliznę, sprzątania tutaj raczej się nie stosuje. Lodówka cala oblepiona jest czymś, co komuś, kiedyś się wylało. Ale któżby zwracał uwagę na takie szczegóły. Szybka toaleta i w miasto. Toaleta przy zewnętrznym kranie i w łazience na „skoczka” i bez drzwi.

Obrazek

Na zewnątrz mocno czuć kanalizacją. Zastanawiamy się czy to z sanitariatów w wyniku jakiegoś przepełnienia spowodowanego ulewą, czy też tak śmierdzi woda, która zaczyna się tuż za ogrodzeniem ośrodka.
Miejscowość Zatoka mieści się na wąskim pasie ziemi pomiędzy morzem a odciętą od morza zatoką. Nasz ośrodek zlokalizowany jest od strony zatoki, to od niej takie zapachy…

Idziemy skombinować hrywny i coś zjeść. W straganie z suszonymi rybami pytamy o kantor lub bankomat. Zamiast odpowiedzi sprzedawczyni pyta nas czy to my jesteśmy tymi Polakami na motocyklach, którzy przed chwilą przyjechali. Zdziwieni potwierdzamy. Że aż taką furorę zrobiliśmy tu swoim przybyciem? Po przemiłych ochach i achach na temat chłopaków na motorach dowiadujemy się, że bankomatu nie mamy po co szukać, bo jest jeden i już po południu przestał wypłacać. Ale jeśli mamy dolary to rozmawiająca właśnie ze sprzedawczynią pani, stojąca obok nas, chętnie wymieni je na hrywny. Dolary posiadamy, więc pani skacze na jednej nodze do domu po hrywny i dokonujemy dealu nad suszonymi rybami.
Posiadając gotówkę kupujemy przeróżne suszone morskie stworzenia, bo oprócz ryb na straganie jest dużo różnych innych różności.

Kolację zjadamy w restauracji na plaży. Wypijamy jeszcze piwo i idziemy nad wodę aby przynajmniej zmoczyć nogi.

Na brzegu trwa niezgorsza impreza. Duża grupa młodych ludzi, mocno rozweselona trunkami kąpie się w morzu. Straszny niefart: Księżyc się gdzieś zapodział i jest kompletnie ciemno a dziewczyny kąpią się bez strojów.

Miejscowość, która objawiła nam się zalaną drogą obudowaną z obu stron straganami, wątpliwego standardu ośrodkiem i niezbyt przyjemnym zapachem nie wywarła na nas pozytywnego wrażenia. Porównujemy Zatokę do polskich nadmorskich miejscowości i te nasze, pomimo wszystko, są o wiele ładniejsze.

Wchodzimy na deptak, po którym przedtem zaparkowaliśmy. Tutaj zaczynamy zmieniać zdanie o Zatoce. Słychać muzykę z klubów zlokalizowanych przy deptaku. Wchłania nas bawiący się tłum, zaczynamy tańczyć wraz z towarzystwem.

Deptakiem dochodzimy do głównej promenady, gdzie nocne życie kurortu kwitnie, zabawa na całego.

Robimy pętlę w kierunku naszej noclegowni. Po drodze wstępujemy jeszcze do sklepu po coś do picia. W sklepie, słysząc naszą rozmowę zagaduje nas starszy pan. Mówi po polsku prawie bez akcentu. Rozmawiamy w sklepie a później jeszcze przez godzinę pod sklepem. Rozmawiamy na różne tematy, również o polityce. Dowiadujemy się, że Zatoka niejako przejęła rolę Krymu po jego aneksji przez Rosję. Od niedawna zjeżdżają tutaj tłumy i miejscowość dopiero zaczyna kwitnąć. Rozmowa jest bardzo zajmująca i ciężko się rozstać ale partnerka naszego rozmówcy jest wyraźnie znudzona (kupowali właśnie wino z zamiarem wypicia go na plaży) a my rano planujemy wstać wcześniej niż zwykle. Dlatego żegnamy się i idziemy spać.

Obrazek
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 196
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

I jak z tą Odessą?

Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Les'Pohl
Czytacz
Czytacz
Posty: 7
Rejestracja: 25.06.2012, 12:42
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Tychy

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Les'Pohl »

Gelo, czy ja słusznie wnioskuje.... że się opier...sz, czy się boisz....?
Powiem że czekam na ten kawałek relacji. Szczególnie powrót z Odessy.
Do roboty Koszałek Opałek pisać, pisać.

Dodam takie tam od siebie, troszkę z innej beczki.
Było parę stałych chwil kiedy to Ogór musiał się obawiać o to co by nie dostać w ryja ;-).

Tankowanie: trampki wychlały ponad 6l/100kn a BMW 3,3 do 4 max.
Grząski teren/błoto: w trampkach tak się zaklejały przednie koła że po paru km w błocie całkowicie się blokowały a BMW jak po asfalcie ;-( - jedyny sposób odkręcić błotnik, albo na tylnym kole wiooooooo.
Przystanki: Cholera i tu porażka. Wszystkie samiczki tylko zacytuje -...Oooooooo BMW... Oczywiście nie omieszkaliśmy za każdym razem dopowiadać że i jeździec ładny (chyba) i na wydaniu hahaha i że szuka żony. My raczej musieliśmy odpowiadać na pytanie Szto eta - Eta Honda.

..ale i tak kocham mojego osiołka, bo mnie do stajni zawsze dowozi, a BMW już parę części po drodze odpadło, albo nie całkiem spełniały swoją powinność. Szczególnie hamulec w albańskich górach.
Uuuuuf ulżyło mi to taka zemsta za te -....Oooooooo BMW i 3l/100 i za blokujące sie koło ;-) a masz.
Awatar użytkownika
mapol
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 129
Rejestracja: 17.11.2014, 22:22
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Lublin

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: mapol »

Geloff co lało się do tych "maleńkich" kieliszków w fontannie w winnicy?
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Mapol
Woda... niestety. Aczkolwiek kolor tej wody skojarzył mi się bardziej z bezalkoholowym napojem typu oranżada, którą możnaby ugasić pragnienie.

Les'Pohl
Gdyby jeszcze Ogór nie podkreślał faktu, że nie musi jeszcze tankować... A ta szuja robiła to za każdym razem. Natomiast urok osobisty Ogóra i jego motocykla skutecznie odciagały uwagę białogłów od nas, dzięki temu mogliśmy się koncentrować wyłącznie na rozkoszy z jazdy. Czyż nie?
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 9 Poniedziałek 6.07.2015

Tym razem opuszczenie łóżek nie zajmuje nam zbyt wiele czasu. Z przyjemnością wyskakujemy z naszych barakowych pokoi. Na zewnątrz jest piękna pogoda, więc wprowadzamy w czyn wczorajsze ustalenia dotyczące plaży. Jest dosyć wcześnie, na plaży nie ma jeszcze tłumu ale parawanów jest już sporo. Ha! Parawany to nie tylko nasza specjalność! Rzucamy ciuchy na piasek, biegniemy do wody i rokoszujemy się chłodem Morza Czarnego.

Plaża jest ładna, woda fantastyczna ale nie plażujemy zbyt długo, bo i w brzuchach pustostan i droga przed nami daleka. Po drodze do baraku, w sąsiedztwie naszego ośrodka znajdujemy stołówkę, w której zjadamy śniadanie.

Słońce wisi już całkiem wysoko i bezlitośnie operuje z góry, jest gorąco. Między naszymi barakami powietrze zastygło w bezruchu powodując, że podczas przygotowań do wyjazdu czujemy się jak na patelni. Robimy jeszcze jakieś małe pranie, mokra koszulka schnie na plecach w kilkanaście minut.

Obrazek

Obrazek

Poznajemy sąsiadkę z naszego baraku. Dziewczyna przyjeżdża tu w lecie do pracy - wieczorami śpiewa w klubach. Fajnie się rozmawia ale osiołki się same nie objuczą.
Jeszcze kilka fotek naszego domostwa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za wysokim budynkiem widocznym w tle, po drugiej stronie ulicy, którą paradowaliśmy wczoraj, jest już plaża. Z tyłu, za naszymi plecami, zaraz za ogrodzeniem ośrodka też jest woda. Cała Zatoka mieści się na takim wąskim pasku ziemi.

Obrazek

Wciskanie się w ciuchy motocyklowe w taką pogodę jest jedną z moich ulubionych czynności.

Obrazek

Startujemy koło południa. Zatoka jest kompletnie zakorkowana. Skrzyżowanie w pobliżu promenady stoi zapchane samochodami, panuje lekki chaos. Przeciskamy się między pojazdami w kierunku mostu. Zatoka z tej strony wygląda zupełnie inaczej: Ładne domy, w każdym pokoje do wynajęcia, ludzie klapiący w japonkach na plażę. Mamy wrażenie, że trafiliśmy wczoraj do gorszej „dzielnicy”. Ktoś rzuca pomysł aby spędzić tu jeszcze jedną noc.

Droga jest męcząca, duży ruch, pełno ciężarówek i upał. Ale to nic w porównaniu z wjazdem do Odessy. W mieście ruch jest jeszcze większy a upał z racji wolnego tempa jazdy jeszcze bardziej odczuwalny. W pewnym momencie, wkurzeni kolejnym postojem sznurka pojazdów, widząc na poboczu ścieżkę, zjeżdżamy i prujemy offem w centrum miasta. Kończymy ten przełaj w sporej kałuży. Tak źle i tak niedobrze. Silniki się gotują, wentylator kręci niemal bez przerwy.

Jak zwykle robimy kilka kółek po mieście i kierujemy się w stronę Schodów Potiomkinowskich bo jakże inaczej wchodzić do miasta niż po schodach właśnie.

Obrazek

Kiedy podjeżdżamy pod schody postanawiamy poszukać drogi… na ich szczyt. Kluczymy trochę między zabytkowymi budynkami aż w końcu udaje nam się dotrzeć na plac przy schodach. Ustawiamy maszyny w cieniu i zrzucamy z grzbietów kurtki. Jestem kompletnie mokry.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakoś trzeba na siebie zwrócić uwagę, choćby tańcem na schodach…

Obrazek

Obrazek

Zmęczeni spacerem zasiadamy przy zacienionym stoliku kawiarni. Kawę dostajemy podaną w bardzo interesujący sposób, na wszelki wypadek odpytujemy kelnerkę o zawartość małych buteleczek dołączonych do zestawu.

Obrazek

Bardzo przyjemnie siedzi się w kawiarnianych fotelach, gapienie się na przepływający tłum turystów i przechodniów mocno wciąga ale wyrywamy się z tego błogiego stanu i wsiadamy na motocykle.

Dalsze zwiedzanie – na kołach. Wałęsamy się po ulicach starówki, niestety bez przystanków na zdjęcia.

Odessa jest bardzo ładna. Duże miasto pełne turystów. Długa lista zabytków sprawia, że trudno wybrać cel kilkugodzinnego zwiedzania. Tutaj należałoby zostać na cały dzień, czego nie planujemy. Ciągnie nas w plener, lubimy boczne drogi i klimatyczne wioski.

Pomimo decyzji o zakończeniu zwiedzania, jeszcze jakiś czas krążymy po mieście bo nawigacja trochę świruje nie chcąc nas wyprowadzić z miasta.
Wreszcie znajdujemy wylotówkę. O tej porze ruch jest znacznie mniejszy, jedzie się przyjemnie.

Zatrzymujemy się skuszeni dużym napisem na żółtym beczkowozie: KWAS. Obok, w cieniu drzew stoją stragany wypełnione smakowicie wyglądającymi owocami. Kupujemy arbuza, maliny no i oczywiście kwas. Po całym upalnym dniu nie mamy ochoty na nic bardziej treściwego do jedzenia. Owoce są wyśmienite, trochę obawiamy się o nasze żołądki popijając je obficie kwasem ale co, tam.

Wracamy tą samą drogą, przed nami Zatoka i most z długą kolejką samochodów. Mijamy je wszystkie poboczem i wjeżdżamy na most praktycznie bez kolejki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zarzucamy pomysł z noclegiem w Zatoce, jedziemy dalej do Kurortne. Na wylocie z miejscowości ruch jest dosyć spory, dużo ciężarówek daje się mocno we znaki. Znajdujemy więc na mapie drogę alternatywną i skręcamy w lewo. Teraz jest dobrze, na drodze tylko my. Do Kurortne jest niedaleko więc jedziemy na luzie wśród łąk i małych zagajników. W pewnym momencie Ogór skręca w boczną dróżkę pomimo tego, że przed chwilą mijaliśmy znak informujący, że cel dzisiejszego etapu podróży jest przed nami. Kolejny skrót? Próbuję skomunikować się z kompanami ale właśnie rozmawiają. Tymczasem dróżka zmienia się w szuter a my lubimy takie drogi więc nikomu nie chce wracać się na asfalt.
Docieramy do jakiejś wioski. Jedziemy bitym duktem rozjeżdżonym przez traktory i ciężarówki. Pomimo późnego popołudnia w polach jeszcze trwają prace. Mija nas kolumna ziłów wykorzystywanych w polu, zamiast ciągników. Ciężarówki wzniecają tumany kurzu, odpowiednio większe niż my. Jedziemy tak sobie w bliżej nieokreślonym kierunku, wciągnięci przez sielskie klimaty ale w trampkach powoli kończy się paliwo. Zatrzymujemy się widząc stojącą przy drodze grupkę mężczyzn i próbujemy dowiedzieć się gdzie jest najbliższa stacja benzynowa. Super, najbliższa jest 20 km za nami a podążając w „naszym” kierunku za ok 40 km. Paliwa w trampkach wystarczy może na 20 km… No cóż, podobno przygoda zaczyna się tam, gdzie kończy się droga a niektórzy twierdzą nawet, że prawdziwa przygoda zaczyna się wtedy, gdy kończy się paliwo. A my przecież jesteśmy tu dla przygody. W razie czego Ogór, posiadający w baku swojej oszczędnej beemki więcej benzyny będzie nas wyciągał z opresji.
Kilka dni temu, podczas biwaku nad Prutem zadumany Lesio, wpatrzony w rzekę, wyartykułował filozoficzną sentencję: „Prut płynie w przód”. Jedziemy zatem zgodnie z lesiowym hasłem: w przód.

Droga przechodząca przez wioskę nie jest jedną, prostą drogą. Wygląda jak warkocz spleciony z wielu ścieżek. Tworzą się one w wyniku omijania ogromnych, błotnistych kałuż i kolein. Stare, drewniane domy z krzywymi płotami z patyków rozstawione są szeroko więc i splątany gościniec jest szeroki. Widok jest naprawdę niesamowity. Takie klimaty ogląda się na starych fotografiach lub w filmach, tutaj mamy to na żywo, pomimo 21 wieku. Szkoda, że jesteśmy tak zaabsorbowani wszystkim dookoła, że nie robimy zdjęć.

Pod sklepem kręcą się ludzie, stoi kilka samochodów. Może ktoś sprzeda trochę benzyny, choćby spuszczając z baku…? Pytamy. Okazuje się, że w wiosce można kupić benzynę! Rzutki jegomość, którego zapytaliśmy, poleca drugiemu, siedzącemu na furmance, zaprowadzić nas w odpowiednie miejsce. Fantastycznie! Ruszamy brązową drogą za wozem ciągniętym przez jednego niemechanicznego konia.

Obrazek

Obrazek

Po kilku kilometrach, przy mijanych zabudowaniach nasz pilot na moment przystaje krzycząc, że jesteśmy na miejscu, po czym odjeżdża.

Stoimy pod gospodarstwem ogrodzonym zielonym płotem. Do ogrodzenia przylega jakaś szopa z drzwiami. Szopa okazuje się być sklepem, Lesio wchodzi i pyta o… benzynę. Właścicielka sklepu w lekkim szoku wybiega na zewnątrz i pyta skąd wiemy o benzynie i w ogóle kim jesteśmy. Kiedy przedstawiamy się grzecznie i mówimy, że o możliwości zakupu benzyny w tym sklepie to nawet w Polsce ludzie wiedzą, pani głośno krzyczy łapiąc się za głowę: „Polaki prijechali!” Za moment przed sklepem pojawia się gospodarz, który potwierdza możliwość zakupu benzyny. Pyta ile potrzebujemy i zaczyna przynosić… benzynę w butelkach.

Obrazek

Obrazek

Robi się niezłe, wesołe zamieszanie. Gospodarze nie mogą uwierzyć w to, że na takim odludziu odwiedzają ich goście z zagranicy.

Obrazek

Obrazek

Wlewamy do baków po 5 litrów zupełnie przezroczystej cieczy, która pachnie jak benzyna aczkolwiek wcale nie wygląda. Wierzymy zapewnieniom gospodarza, że zawiera jakiekolwiek oktany.

Podczas tankowania dowiadujemy się, że gospodarze mają córkę, która zaraz przyjedzie i koniecznie musimy zostać aby ją poznać, poza tym na pewno jesteśmy głodni a oni nie wypuszczą nas głodnych.
Nie chcemy się narzucać ale faktycznie od rana nie jedliśmy nic oprócz owoców więc dajemy się namówić na zupę. Nie wchodzimy jednak do domu, ponieważ właśnie podjeżdża duży, biały bus, z którego wysiada córka, Diana. Witamy się jak byśmy byli rodziną.

Diana ma raptem kilkanaście lat, widząc nasze zdziwienie, kiedy wysiada z busa, ojciec tłumaczy: Nie ma jeszcze prawa jazdy ale nauczyła się, więc jeździ.

Anatolij i Irina pokazują nam swoje skromne włości włącznie z szopą, w której w dużych beczkach Anatolij przechowuje wino swojej produkcji. Gospodarstwo utrzymują pomimo tego, że na co dzień mieszkają w mieście - odległym kilkadziesiąt kilometrów. Tutaj hodują zwierzęta, uprawiają warzywa i owoce.
Siadamy przy małym stoliku pod drzewem pośród kur, kaczek i innego drobiu.

Obrazek

Irina częstuje nas pyszną zupą, kiedy opróżniamy talerze nalewa, pomimo protestów, drugą porcję.
Do tego dostajemy chleb, przepyszny ser, pomidory, ogórki – wszystko zrobione, wyhodowane własnoręcznie.

Cała rodzinka siada z nami i rozmawiamy o wszystkim: O naszej wyprawie, o naszych krajach, o polityce, o wojnie. Mówią: Nie ważne kto przyjdzie, Ruskie czy Ukraińcy, ważne żeby ziemi i zwierząt nie zabrali, wtedy damy sobie radę. Twardzi ludzie.

Siedzimy dosyć długo a tym czasem dzień się skłania ku końcowi a Anatolij proponuje wino… Możemy rozbić namioty i zostać ale nie chcemy aż tak nadwyrężać gościnności. Decydujemy się jechać dalej i zanocować zaraz za wioską. Anatolij instruuje nas, którędy jechać. Po niedawnych opadach deszczu droga, którą wskazuje nam nawigacja jest nieprzejezdna. Mamy jechać inną, również polną ale powinno być ok. Całe szczęście, że zapytaliśmy.

Dziękujemy serdecznie gospodarzom, wymieniamy się adresami, robimy pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Irina daje nam trochę swoich specjałów a Anatolij dwulitrową butelkę wina. Diana żegna się smutno, cały czas swataliśmy ją z Ogórem a teraz Ogór ucieka. Pocieszamy ją, że przyjedziemy za rok.

Obrazek

Jedziemy polną drogą ile się da, do zmroku i nocujemy w polu – taki mamy plan.

Humory nam dopisują, po tym przypadkowym spotkaniu, z tak fantastycznymi ludźmi jesteśmy pozytywnie naładowani energią. Podśpiewuję sobie jadąc.

Całkiem przyjemna dotychczas droga staje się nieco trudniejsza, pojawiają się błotniste niewyschnięte do końca kałuże. Wjazd w taką breję powoduje, że motocykle tańczą. Omijać błota za bardzo się nie da, bo w drodze są koleiny. Próbuję jechać po trawie ale jest to możliwe tylko kawałek, później zaczynają się krzaki i wykroty. Robi się szarówka, co jeszcze bardziej utrudnia omijanie błota. Jesteśmy już nieźle utaplani i coraz bardziej zmęczeni. Próbuję jechać szybko, próbuję powoli, za każdym razem albo przednie albo tylne koło ucieka. Próbuję bardzo powoli – motocykl grzęźnie, trzeba go wypychać przy pomocy kolegów. Przy przejeździe przez tysiąc pięćdziesiątą kałużę nie udaje mi się utrzymać trampka, leżę. Koleina jest głęboka, więc trampek wsparł się na kufrze, podnoszę go sam. Oddycham ciężko, pot wraz z błotem zalewa mi oczy.

Za chwilę leży Lesio, podnosimy go wspólnie. Później znowu ja. BMW Ogóra, obute w kostkę daje radę. Okolica nieciekawa, po obu stronach drogi same krzaki i wysoka trawa, nie ma za bardzo miejsca na biwak. Nawigacja pokazuje, że do lepszej drogi mamy tylko kilka kilometrów. Odpoczywamy chwilę i wracamy do walki z błotem.

Przed nami pojawia się przeszkoda: utopiony po progi w błocie Lanos. Obok niego klnący jak szewc (albo jak my), tubylec palący papierosa za papierosem i jego żona stojąca w tym błocie w sukience i klapkach. Drogę zna od dziecka, zawsze tędy jeździ a po ostatnich deszczach i on ugrzązł. Proponujemy pomoc w wypychaniu samochodu, nie wierząc w szanse powodzenia tego przedsięwzięcia. Gość dziękuje – zadzwonił już po kolegę z traktorem, poczeka.

Komary tną niemiłosiernie. Omijamy samochód i umawiamy się, że jeśli ktoś się położy, daje sygnał klaksonem.

Nie mam już sił aby podnosić trampka samodzielnie, naciskam klakson i czekam na kolegów. Co chwilę słyszę również klakson Lesia, który jedzie za mną. Zatrzymuję się, znajduję możliwość postawienia trampka na stopce i wracam na pomoc koledze. Idę jak pijany potykając się o kamienie i ślizgając na błocie. Stawiamy lesiowego trampka i walczę z każdym krokiem drepcząc do swojego. I tak w kółko.
Lesio ma coraz większe problemy, przy każdym wjeździe w błoto przednie koło ucieka w bok. W świetle latarek zauważamy, że koło prawie się nie kręci, oblepione błotem jest zablokowane. Próbujemy usunąć błoto spod wachlarza, pomaga na moment, do najbliższego grzęzawiska. U mnie jest lepiej, długo jechałem trawą próbując omijać kałuże i moje koło aż tak bardzo się nie oblepiło. Ogór w ogóle z tym nie ma problemu bo w BMW wachlarzyk jest wysoko.

Mija godz. 22.00, tkwimy w błocie pośrodku niczego. Do drogi jest już tylko 2 km. Dobre humory już dawno nas opuściły. Teraz już nawet nie klniemy. Jesteśmy wykończeni. Powolutku przemieszczamy się do przodu, co chwila przystanek na podnoszenie się z gleby, czyszczenie koła lub po prostu po to aby zaczerpnąć tchu. Mija nas traktor spieszący na pomoc Lanosowi.

Jest już po północy. Wreszcie dojeżdżamy do drogi. Za nami traktor ciągnie Lanosa. Polna dróżka, którą jechaliśmy, krzyżuje się z bitą szeroką drogą, biegnącą na niewysokim nasypie. Ogór wyjeżdża na drogę skręcając w lewo, ja w prawo, Lesio wywraca się w ostatniej kałuży. Wracam po niego i we dwóch wypychamy jego trampka na drogę i stawiamy obok mojego. Za nami z błota wydostaje się traktor ciągnący Lanosa. Kierowca macha nam na pożegnanie, na twardej drodze odpala silnik i znika za górką, traktor również. Zapada cisza. Lesio leży na drodze, odpoczywa. Musimy odblokować zalepione koło. Nie wiem dlaczego nie myślimy o rozbiciu namiotów tu gdzie jesteśmy, chyba po prostu chcemy pojechać chwilę po twardym… Zaczynamy dłubać przy kole.

Nagle, na polnej drodze, z której właśnie wydostaliśmy się, tylko z przeciwnej strony widzimy światła. Za moment słychać również hałas silnika. Co to, pociąg? – zastanawia się Ogór. To nie pociąg, raczej kolumna samochodów. Ziły, tak jak przedtem wracają z pola? Traktory? Stoimy we trzech i wpatrujemy się w światła, które szybko zbliżają się do nas, za szybko jak na traktory…
Mam nadzieję, że to nie wojsko – rzuca któryś z nas i w tym momencie na skrzyżowanie wpada z impetem wóz opancerzony! Wyjeżdżając na nasyp drogi niemal przelatuje nad nią. Za nim ciężarówka z zatkniętą na kabinie flagą. Czerwono-czarną... W tym momencie czuję jak krew odpływa mi z głowy.
Kolejne ciężarówki ciągną za sobą działa. Na zakrytych plandekami ciężarówkach siedzą żołnierze, żaden z pojazdów nie ma rejestracji. Stoimy dwa metry od przejeżdżającej z zawrotną prędkością kolumny wojska. Jakiegoś wojska.
Motocykl Ogóra stoi po drugiej stronie mknącej kolumny, motocykl Lesia ma zablokowane koło – nawet gdybyśmy chcieli uciekać, nie ma jak. Stoimy jak sparaliżowani. Czy widzą nas w ciemnościach? Zapewne. Może nie zwrócą uwagi na motocykle, może pomyślą, że to miejscowi. W tym momencie, kierowca przejeżdżającego akurat obok nas pojazdu naciska klakson, w tym przedzawałowym stanie mało nie wyskakuję ze spodni. Widzą nas. Zatrzymają się sprawdzić kim jesteśmy? Serce wali mi jak oszalałe, boję się. Po prostu się boję. Tak jak jeszcze nigdy się nie bałem.
Przejeżdża ostatni, nie zatrzymuje się. Rzucamy się do lesiowego trampka, trzeba odblokować koło i spieprzać stąd. Wydłubujemy błoto spod wachlarza i cały czas powtarzamy: Co by było gdybyśmy wyjechali z błota pięć minut później? Stratowaliby nas? Zatrzymaliby się? Kto to w ogóle był?! Co zrobiliby z trzema obcokrajowcami - świadkami, na odludziu, w nocy?

Koło się jakoś kręci, odpalamy maszyny i lecimy twardą drogą w lewo, zgodnie z poprzednim celem nawigacji. Niestety po ujechaniu kilkuset metrów, twarda droga – nasze wybawienie, zamienia się w błotną breję. Droga prowadzi przez jakąś mierzeję czy też groblę, po obu stronach woda. Wąskie pobocze jest nieco lepsze, twardsze niż rozjeżdżona droga ale poślizg skończyłby się upadkiem z nasypu do wody. W oddali widzimy światła – to droga asfaltowa, cywilizacja. Nie damy rady, zawracamy. Tutaj błoto, w prawo pojechało wojsko i też błoto, z lewej przyjechało wojsko… Możemy tylko jechać prosto, tam gdzie pojechał Lanos. Skoro pojechał to może i my gdzieś tamtędy dojedziemy. Jedziemy bez świateł, włączamy je dopiero za wzniesieniem.

Ogór zatrzymuje się, chce ustalić co robimy dalej. Proponuje zjechać w krzaki, rozbić namioty i przeczekać do rana. Rozsądna propozycja ale my z Lesiem jesteśmy bardziej nakręceni sytuacją. W głowie pojawia się myśl, że rozpoczynają się jakieś działania wojenne. Wcześniej zastanawialiśmy się czy jechać w te rejony… Rano możemy mieć problemy. Lepiej jechać stąd jak najdalej. Rozmowę przeprowadzamy bardzo nerwowo, krzyczymy do siebie. Dochodzi do nieporozumienia bo Ogór cały czas myśli, że chcemy dojechać do asfaltu, do którego zmierzaliśmy dotychczas a my po prostu chcemy jechać przed siebie. Głosowanie 2:1, jedziemy prosto. Trochę za szybko, niebezpiecznie. Dojeżdżamy do drogi asfaltowej. Jesteśmy niedaleko Tatarbunary. Cywilizacja, pomimo późnej pory mijamy na drodze samochody. Ulga. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Tankujemy. Kupuję papierosy i palę łapczywie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Próbujemy żartować, śmiać się z naszej przygody ale ciężko nam to idzie. Rozkręcamy wachlarze w trampkach i czyścimy je z błota. Podczas tych czynności kłócę się z Ogórem o to co powinniśmy byli zrobić. Ogór twierdzi, że zachowaliśmy się jak dzieci, bojąc się nie wiadomo czego. Uciekaliśmy w popłochu zamiast rozbić namioty i spokojnie spać. Może tak, a może nie. Okazuje się, że Ogór nie widział flagi zatkniętej na pierwszej ciężarówce, którą my z Lesiem widzieliśmy. Ponadto Ogór twierdzi, że na jednym z pojazdów widział flagę ukraińską, my takowej nie odnotowaliśmy – dlatego nasze zachowania były tak różne.

Przed miastem znajdujemy nocleg w bazie dla ciężarówek. Stawiamy motocykle przy zadaszonym kanale a sami kierujemy się do małego hoteliku po drugiej stronie placu. Znajdujemy jeszcze siły żeby trochę wyczyścić ubrania. Idziemy spać grubo po godz. 3.00.

Obrazek

Koszty:
Nocleg - 250 hr (3 osoby)
Tankowanie u Anatolija – 350 hr/15 l (3 osoby); 23,33 hr/litr
Tankowanie – 317,02 hr/ 16,25 l (tylko ja); 19,51 hr/litr
Awatar użytkownika
mapol
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 129
Rejestracja: 17.11.2014, 22:22
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Lublin

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: mapol »

Czerwono czarna flaga w tamtych okolicach wskazywać może na "Prawy sektor", co nie wyklucza żółto niebieskiej ukraińskiej...
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Masz rację, dokształciłem się z flag zaraz rano. W nocy, w emocjach nie byliśmy pewni kolorów: Czerwono-zielona czy czerwono-czarna. Istotne było to, że nie była to flaga niebiesko-żółta...

Pozdr.
geloff
Awatar użytkownika
Qter
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 3404
Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Reguły
Kontakt:

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Qter »

I śmiesznie i strasznie

Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy

Pzdr

Qter
Geniusz tkwi w prostocie...

we don't cry very hard
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 196
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

No to daliście czadu z tą przeprawą, a na koniec wisienka na błotnym torcie o smaku adrenaliny
Ale smakowało nieee? :cool:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Oj smakowało, smakowało... :)

pzdr
geloff
Awatar użytkownika
Banan70
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 138
Rejestracja: 04.03.2011, 20:37
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kielce

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Banan70 »

Bardzo fajna relacja. :thumbsup:
Gdzie jadę tam jadę, ale ...
Awatar użytkownika
Artur-ntv
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 17
Rejestracja: 11.08.2008, 10:14

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Artur-ntv »

Czyta sie jak dobra ksiazke:)
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 196
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

No dobra... Poproszę następną przygodę. To nie może się tak skończyć.

Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Awatar użytkownika
Mazak
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 248
Rejestracja: 08.12.2011, 00:57
Mój motocykl: XL700V
Lokalizacja: Spalding/Warszawa

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Mazak »

więcej więcej
cd....poprosze weekend minął i nic
mega wyjazd super relacja :thumbsup:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Cieszę się, że ktoś to czyta. Kolejny odcinek będzie z lekkim opóźnieniem - piszę, piszę ale nocy brakuje bo spać też lubię ;-)
Pozdr
geloff
Awatar użytkownika
mapol
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 129
Rejestracja: 17.11.2014, 22:22
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Lublin

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: mapol »

Proszę nie popędzać geloffa.
Po pierwsze pisze nocami (wychodzi niezły dreszczowiec), po drugie czekał na henrego żeby wrócił z kirgistanów. ;-)
Zaraz napewno coś nam zaprezentuje.
Pozdr
Marek
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 196
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

Geloff. Dali chłopcy czadu w Kirgistanie niee[WHITE SMILING FACE]? Teraz wiem czemu się tak ociągasz z pisaniem. [WINKING FACE]

Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

No tak, do Kirgistanu nie podskoczę ale wrzucę jednak coś od siebie :-)
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości