DZIEŃ 5
Mimo, że wieczorem trochę pofolgowaliśmy sobie to udaje się nam być gotowym do wyjazdu chwilę przed 9AM. Jedziemy w stronę Valbone.
Po drodze przejeżdżamy przez samo centrum Shkodry. Ruch tu panujący przypomina mi arabskie duże miasta gdzie "wszystko płynie". Pomiędzy samochodami poruszają się jednoślady, nikt nie jedzie swoim pasem, często na jezdni pojawia się pieszy lub... jakieś zwierzę. To co odróżnia ten ruch od typowo arabskiego to dość rzadkie używanie klaksonu... Najlepsze jest to, że wszystko odbywa się płynnie, bez zatorów i stłuczek (o wypadkach nie wspominając). Ze Shkodry wyjeżdżamy trasą SH5. Na tych pierwszych kilometrach za miastem wieje niemiłosiernie. Najgorszy jest odcinek gdy droga przechodzi chyba tamą przy hydroelektrowni. Mam wrażenie, że mnie zepchnie. Na szczęście po pewnym czasie wiatr ustaje, za to robi się coraz cieplej.
Sama trasa SH5 dla mnie nie była jakoś szczególnie ciekawa - trochę zakrętów, nie najlepszej jakości asfalt. Widoki są ok ale dupy nie urywają
. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w miejscowości Fushe-Arrez - wybieramy kasę z bankomatu, uzupełniamy zapasy wody.Następnie jedziemy SH 22 w stronę Bajram Curi. Jeśli chodzi o SH 22 mi ta droga zdecydowanie bardziej się podoba niż SH 5. Poprowadzona jest głównie po zboczach, często jej granice z jednej strony wyznacza wysokie zbocze góry a z drugiej przepaść. Ma dobrą nawierzchnię i całkiem przyjemne winkle. Widoki są naprawdę zacne. Wije się przepięknie przechodząc z jednej strony doliny na drugą. Co pewien czas przy drodze stoi krzyż a przy nim tabliczka upamiętniająca ofiary wypadku drogowego. Na tej drodze takich miejsc jest zdecydowanie więcej niż wcześniej widziałem. Na których kapliczkach można odnaleźć imiona więcej niż 4 osób... czasem są to całe rodziny...
Jadąc tamtędy po środku niczego na środku drogi dostrzegam dziweczynkę w wieku około 12 lat. Chce ją omiąć z jednej wówczas przeskakuje na drugą stronę prosto pod koło. Widzę, że w ręku sciska mały plastikowy kubeczek z jakimiś owocami. Cudem omijam ją i jadę dalej. W sumie potem żałuję, że się nie zatrzymałem... Ona zapewne zobaczyła nas dużo wcześniej w dolinie i gdzieś przy drodze nazbierała tych owoców... ehh
to wciąż jedna i ta sama droga...
Biedron i Gruber po drugiej stronie doliny...
Dojeżdżamy do Fierze. Jest tam hydroelektrownia. Próbujemy przejechać tamą na drugą stronę, lecz strażnik z karabinem studzi nasze zapały dość stanowczo. Do Fierze przypływa prom z Koman. My dziś wybraliśmy jazdę, lecz może następnym razem będzie to prom. Nie żałuję teraz tego wyboru. Co do promu, na kempingu dowiedzieliśmy się, że w te lato ma pływać już kilka promów na tej trasie... Nie wiem czy można to nazwać komercjalizacją - ja bym raczej patrzył na to jak na kreowanie usług pod dane potrzeby - normalne zasady funkcjonowania rynku...
pod tamą w Fierze
tama jest naprawdę duża
Pan strażnik z kałachem...
Z Fierze jedziemy do Bajram Curi. Jesteśmy tam koło 14-nastej. Siadamy w knajpce na głównym placu łapiąc chwilę oddechu i uzupełniając płyny. Najlepsze jest to, że jest środek dnia a knajpka na placu jest całkowicie pełna. Co ciekawe jest siedzą w niej tylko mężczyźni - nie dostrzegamy żadnej kobiety. Życie w miasteczku to czy się sennie...
typowy widok w mieście
Z Bajram Curi jedziemy Valbone. Droga jest już całkowicie asfaltowa - jeszcze w zeszłym roku ostatnie kilometry to była szutrówka. Zasuwamy szybko pięknym asfaltem w kierunku końca doliny. Widoki jak dla mnie są chyba lepsze niż te Thet. Droga prowadzi wzdłuż górskiego strumienia, który wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Ruch jest prawie zerowy - mija nas jeden samochód (no, ja pamiętam jeden).
Im głębiej wjeżdżamy w dolinę tym bardziej zmienia się pogoda. W Bajram Curi było wręcz upalnie a tu odczuwa się spadek temperatury o kilka stopni - jednak nie na tyle żeby się ubierać. Nad szczytem górującym nad doliną zbierają się czarne góry burzowe. Wygląda to jak gdyby za chwilę chmury miały się rozstąpić i ukazać się miało oko Saurona.... Zatrzymuję się żeby zrobić zdjęcie - chłopaki lecą dalej. Wrażenia potęguje dźwięk płynącego strumienia - jest magicznie...
czarne chmury zbierają się nad doliną Valbone
Dolatujemy do końca doliny - kręcimy się chwilę zastanawiając się czy można jechać dalej, czy zawracać i czy lunie deszcz czy nie bo jakoś tak powoli zaczyna kropić. Finalnie stwierdzamy, że cel na dziś jest osiągnięty i pora już coś zjeść. Parkujemy motongi pod hotelem i udajemy się do restauracji. Dosłownie minutę po przekroczeniu jej progu zaczyna padać rzęsisty deszcz. Zamawiamy jedzenie - Jarek kurczaki, ja z Bieronem jakąś kozę (sorki Maras67). Dupy nie urywa i nie urywało. Jedzenie ok, ale te w Theth będę jeszcze długo wspominał...
chmury się rozchodzą
robi się znów pocztówkowo
znajdują się chętni do fotek...
a owce tylko bee
Mamy nowy plan. Jest jeszcze w miarę wcześnie. Jedziemy zrobić zakupy a potem w kierunku Kukes. Zobaczymy gdzie dojedziemy - w razie co mamy namioty i najwyżej będziemy spać na dziko.
Wracamy więc około 25km do Bajram Curi i szukamy sklepu głównie z chlebem. Okazuje się to niełatwe więc kupujemy wódkę. Chleb zresztą też ale dopiero jak przejeździliśmy pół miasta w poszukiwaniu piekarni za różnymi pokazywaczami drogi. Podróże kształcą więc teraz już wiemy, że pieczywo po albańsku to "BUKE" - warto zapamiętać
w poszukiwaniu chleba...
zwiedzamy Albańskie osiedla
butik
W końcu udaje nam się wyjechać przez SH 22 na SH23 i dalej prosto. Widoki nie są oszałamiające ale miło się jedzie, może też przez to że jest już trochę chłodniej. Przy tej drodze znajduje się miejscowość o swojsko brzmiącej nazwie Sopot... Sprawdzamy w naszej ściądze z noclegami, że w miejscowości Kruma są jakieś hotele. No to zobaczymy...
W Krumie okazuje się, że odsyłają nas z jednego miejsca do innego. W czasie jednej z takich "odsyłek" Gruber przewozi na motocyklu albańskie dzieci. Matki wyglądają na zaniepokojone ale po wszystkim dziękują Jarkowi za przejażdżkę...
W końcu znajdujemy hotel. Idę na górę prowadzony przez chłopaka około lat 14 mówiącego tylko po albańsku obejrzeć pokój. Jest to klitka bez klimy gdzieś z tyłu budynku, nie posprzątana jeszcze po poprzednich gościach. Droga do niego prowadzi przez bar z lokalesami. Jeśli chodzi o negocjacje ceny to młody dzwoni do kogoś kto mówi po angielsku i w ten sposób tłumaczymy. Minusem jest to, że motocykle miały by zostać na ulicy przed hotelem... Finalnie odpuszczamy.
kidnaper!
Jest już późno - bo po 20-tej. Szybka decyzja - jedziemy do Kukes - mamy tam jakieś 30km. Biedron ustawia najkrótszą trasę i grzejemy. Do Kukes docieramy po zmroku. Ustawienie takiej trasy spowodowało że przejeżdżamy jakimiś slamsami przez osiedlowe podwórka. W końcu docieramy do centrum. Policjant kierujący ruchem ulicznym wskazuje nam drogę do hotelu
http://www.hotelgjallica.al Hotel wygląda ok. Obsługa mówi po angielsku i widać, że naprawdę się stara. Motocykle parkujemy z tyłu budynku hotelowego na zamkniętym parking na który dodatkowo mamy widok z okna. Pokój jest wystarczający - ma klimę, łazienkę i łóżka - nic więcej nam nie trzeba. Cena jest akceptowalna - 35 Eur za 3 osoby ze śniadaniem. W sumie, był to najdroższy nasz nocleg na całym wyjeździe. Kąpiel i wypad na miasto. Na przeciwko hotelu jest Albańskie wesele - muzyka rozbrzmiewa na całą ulicę. Wzdłuż ulicy jest kilka knajpek. Znów nie ma w nich kobiet. Siedzą mężczyźni przy kawie lub piwie i oglądają jakiś mecz - chyba lokalny. Zasiadamy i my w takim lokalu... Po kilku piwach wracamy do hotelu bo jutro też jest dzień....
jest wszystko co trzeba
hotel z zewnątrz
PZDR
Qter
P.S.
Dzisiejsza trasa wyglądała mniej więcej tak:
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard