Litwa, Łotwa, Estonia
- zalileusz
- dwusuwowy rider
- Posty: 166
- Rejestracja: 27.06.2008, 12:15
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Posen
Litwa, Łotwa, Estonia
"Lepiej jest podróżować, niż dotrzeć na miejsce!"
-
- naciągacz linek
- Posty: 69
- Rejestracja: 28.10.2010, 16:04
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Koszalin/Maszkowo
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Podoba się
- Klepka
- osiedlowy kaskader
- Posty: 114
- Rejestracja: 02.10.2011, 12:25
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Zielona Góra
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Ładnie tam
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Nie licząc Estonii, której granicę ledwo (przypadkiem) liznąłem, widzę, że odwiedzałeś miejsca, które również bardzo lubię odwiedzać. Byłem tam wieeele razy GarBusikami, może czas by w końcu pojechać motocyklem...?
Niektóre naprawdę fajne ujęcia i edukacyjne wpisy. Dzięki!
Niektóre naprawdę fajne ujęcia i edukacyjne wpisy. Dzięki!
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Super zdjęcia, dobry kawał trasy
-
- miejski lanser
- Posty: 407
- Rejestracja: 20.06.2008, 19:35
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Świetne foty i fajna trasa. Może kilka słów od Autora dla potomnych w temacie warunków, noclegów, cen i dziennych przelotów?
Myślę, że po obejrzeniu tych zdjęć kilka osób zrewiduje swoje plany dot. przyszłorocznego urlopu.
Myślę, że po obejrzeniu tych zdjęć kilka osób zrewiduje swoje plany dot. przyszłorocznego urlopu.
... na drzewie to każdy bażant potrafi.....
- zalileusz
- dwusuwowy rider
- Posty: 166
- Rejestracja: 27.06.2008, 12:15
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Posen
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Przepraszam że odpisuję tak późno ale jakoś w tym życiu mało czasu mam na rzeczy ważne.
Jeśli ktoś ma ochotę poświęcić trochę czasu na przeczytanie relacji, to serdecznie zapraszam życząc miłej lektury a może i nawet odrobiny inspiracji
Dzień 1
Start 7:00 rano, Słonko świeci, zapowiada się świetna pogoda. 7:30 – przejechane 40 km – ulewa! Jajka mokre Szybko się jednak przejaśnia, schnę.
Od Mogielnicy do Grójca wahadła, strata czasu i upał – masakra. Za Grójcem do Ostrowi Mazowieckiej festiwal TIR-ów – dramat. Trochę luźniej od Łomży ale też bez szału. Robię krótki postój na drożdżówkę i siku i dalej w drogę. Jazda męczy. Oto Polska właśnie.
W ogrodnikach wymieniam kasę i w końcu – Litwo witaj!
Pierwsze wrażenie w porządku choć z nóg nie powala. Litwa nie różni się bardzo od Polski pod względem krajobrazu. Droga pusta. Ludzie jeżdżą powoli i spokojnie. Po niecałej godzinie dojeżdżam do Druskienik. Tamtejszy kemping to miejsce świetnie zorganizowane, czyste. Nie ma tłoku. Skandynawowie, Litwini, Rosjanie.
Sama miejscowość jest niewielka, uzdrowiskowa. Nawet sporo ludzi jak na wieczorną porę – turyści i kuracjusze. Zabytków wiele nie ma – trochę starych wilii z początku XX w. Czuć klimat uzdrowiska. Wałęsam się trochę po okolicy, jem kolację i idę spać. Jutro Wilno
Dzień 2
Droga z Druskienik do Wilna to autostrada A4. Bardziej jednak przypomina polską drogę wojewódzką niż autostradę. Jedzie się bardzo przyjemnie, ruch jest niewielki, wszyscy jadą spokojnie. Po drodze mija się głównie lasy, łąki i pola. Po jakimś czasie dojeżdżam do Wilna.
Tzw. „żelaznych punktów” w tym mieście nie będę opisywał, bo to zwyczajnie trzeba zobaczyć. Czuć jednak że to miasto historyczne i turystyczne. Jest dużo turystów z Polski, Skandynawii i Rosji.
Zaczynam od Nowego Wilna po prawej stronie Wilii – nowoczesna dzielnica biznesowo – handlowa robi wrażenie, zwłaszcza w zestawieniu z historyczną częścią miasta. Najlepiej to porównać z poziomu górnego zamku, gdzie z jednej strony mamy panoramę starego miasta a z drugiej widok na nową część. Na starówce można stracić poczucie czasu snując się po jej uliczkach. Mnie wyszło w sumie 30 km pieszej wędrówki po mieście. Spalone kalorie szybko uzupełniam obowiązkowym cepelinem i powoli kieruję się w stronę noclegu. Jakby wrażeń po całym dniu było mało, nad Wilią, w świetle zachodzącego Słońca wzbijają się w górę dwa pasażerskie balony – niesamowity widok.
W odczuciach z wędrówki po Wilnie trochę mi mało tej „polskości” w mieście. Chyba Litwini nie bardzo chcą wracać w przeszłość i podkreślać niemały przecież udział Polaków w tworzeniu historii tego miejsca. Widać to też na Rossie. Wspaniała nekropolia z wieloma unikatowymi nagrobkami niszczeje i zarasta wysoką trawą.
Polskie czy litewskie - Wilno zasługuje jednak na wielkiego plusa.
Dzień 3
Szybka zmiana planów i zamiast przez Poniewież i Szawle lecę do Kłajpedy przez Troki i Kowno. Szkoda odpuścić zamek w Trokach, tym bardziej że ta mała miejscowość zamieszkana jest w większości przez niewielki naród pochodzenia tureckiego – Karaimów.
Troki wyróżniają się charakterystyczną, drewnianą zabudową mieszkalną. Sam zamek, poza pięknym położeniem na jeziornej wyspie nie powala raczej niczym. Z zewnątrz zachowany/odbudowany całkiem nieźle więc do pocztówkowego zdjęcia nadaje się doskonale.
Co warto zobaczyć w Trokach? Oczywiście domy miejscowej ludności – jedne lepiej inne gorzej zachowane ale wszystkie ciekawe. Koniecznie też trzeba spróbować kibinów – typowej potrawy karaimskiej. Jest to coś na kształt pieroga z przeróżnym nadzieniem, tradycyjnie chyba z baraniną lub wołowiną siekaną pieczonego w piekarniku. Godna polecenia jest knajpa Kybynlar, co znaczy „dużo kibinów”, gdzie ich wybór jest naprawdę imponujący.
Z Trok przerzucam się na zachód autostradą by dotrzeć jak najszybciej na wybrzeże. Droga jest długa i nudna, prawie zasypiam. W końcu dobijam do Kłajpedy, gdzie szukam właściwej odprawy promowej, bo są dwie – jedna tylko dla pieszych i rowerów oraz druga dla reszty. Ta „właściwa” jest większa i nowsza i znajduje się bardziej na południe. Płacę za bilet 18 Lt i szlaban się podnosi.
Po kilku minutach prom dobija do mierzei. Po ok. 10 km drogi na południe kolejny szlaban i opłata, nazwijmy to „klimatyczna” – 20 Lt za motocykl/auto. Jadę dalej. Nida znajduje się tuż przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim i jest jednym z najbardziej uznanych letnisk na Litwie.
Znajduję kemping – nocleg 47 Lt. Jest tłoczno i międzynarodowo. Pełno kamperów ale i całych rodzin pod namiotami. Jest też kilku motocyklistów. Powszechne zainteresowanie budzi grupa Szwedów jadących autobusem Scania, specjalnie zaadaptowanym na taki wakacyjny przejazd, o czym głoszą napisy z każdej strony auta:
- Ze Sztokholmu na francuską riwierę.
- Honk won’t help! itp.
Nida wyróżnia się ciekawą zabudową drewnianą i pięknie położonymi willami na wzgórzu nad Zalewem Kurońskim. Warto odwiedzić dom Tomasza Manna, w którym napisał jedną ze swoich powieści. Dom powstał za honorarium nagrody Nobla.
Co warte zaznaczenia, plaża od strony Bałtyku jest zupełnie inna niż te, które chyba każdy miał okazję poznać na naszym wybrzeżu. Nie ma w ogóle tandetnych kramów jarmarcznych, waty cukrowej, gofrów, balonów, świecących rogów, cymbergaja i gruchy do mierzenia siły uderzenia – tak popularnych u nas. Jest knajpka i budka z lodami przy wejściu na plażę – to wszystko. Chociaż jest jeszcze plaża nudystów z wydzielonym miejscem tylko dla pań – trzeba uważać
Dzień 4
Wyjeżdżam z Nidy z zamiarem dotarcia do Rygi ale nie najkrótszą drogą, tylko całkiem wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Sporo czasu tracę czekając na prom do Kłajpedy, potem już leci sprawnie: Połąga, Lipawa, Windawa i dalej na północ na półwysep Kolka. Do Kolki dojeżdżam już po 20:00 i decyduję nie jechać dalej tylko przenocować na miejscu. Szybko znajduję kemping – jest aż jeden w tej wiosce i jeszcze szybciej uznaję to za jedną z lepszych decyzji. Miejscówka bez szaleństw, bo wygód nie ma, w kranie zielona woda, sracz na narciarza, prysznic ogrzewany Słońcem, ale klimat jest niepowtarzalny. Do tego Bałtyk tuż za płotem, tak blisko, że z namiotu słychać szum fal. Woda w zatoce wręcz genialna – płytka, czysta i ciepła, jakby to zupełnie nie był Bałtyk. Zdecydowanie polecam niewymagającym indywidualistom No i za nocleg tylko 5 €.
Warta uwagi jest też sama droga z Windawy do Kolki – hajłej jak z amerykańskiego snu. Pusta, równa i prosta droga pośród lasów tuż nad brzegiem morza. Jechałem akurat w świetle zachodzącego Słońca i czułem się jak John Wayne na końcu westernu – brakowało tylko napisu THE END na plecach .
Dzień 5
Z Kolki lecę dalej wzdłuż brzegów Zatoki Ryskiej mijając pomniejsze wioski i większą Lipawę wprost do Rygi. Chcę poświęcić jak najwięcej dnia na obejrzenie tego miasta.
Po dotarciu na miejsce szybko odnajduję kemping, który właściwie bardziej przypomina parking z niewielkim trawiastym placem pod namioty. Jak się później okaże jest to cecha charakterystyczna tzw. miejskich kempingów – betonowy plac przygotowany przede wszystkim pod kampery, oczywiście z dostępem do sanitariatów i części kuchennej ale przy tym zupełnie pozbawiony obozowego klimatu. Nie ma jednak co narzekać, bo na szczęście na kempingach tylko nocuję, poświęcając resztę czasu na zwiedzanie.
Na Rygę mam jeden dzień – za mało by zobaczyć wszystko co pewnie warto ale na starówkę wystarczy. Nie lubię planować wycieczek zbyt szczegółowo, więc tak i teraz wyznaczam kilka „żelaznych punktów”, które chcę odwiedzić a przechodząc od jednego do drugiego błądzę dość swobodnie po okolicy. Daje to szansę zobaczyć wiele ciekawych miejsc o których istnieniu trudno by się było dowiedzieć spacerując tylko głównymi ulicami. Ryskie stare miasto jest dobrze zachowane i można się zatracić w wędrówce po niekończących się brukowanych traktach. Sklepiki, knajpki, kościoły, kupieckie gildie i średniowieczne kamienice tworzą specyficzny klimat nadbałtyckiego miasta handlowego. Odrobina wyobraźni wystarczy by ujrzeć to tłoczne miasto pełne gwaru, przekrzykujących się ludzi biegających za swoimi sprawami, kupców z odległych krajów próbujących sprzedać swoje towary lub wymienić na to, co oferowali inni. Tak musiało być w czasach pełnego rozkwitu tego miasta.
Oprócz starówki warto udać się w okolice ulicy Alberta, by zobaczyć najcenniejsze przykłady ryskiej secesji. Frontony kamienic zrobią wrażenie nawet na największych ignorantach architektury. Ryga oferuje turystom zdecydowanie więcej ale uciekający czas karze jechać dalej.
Dzień 6
Z samego rana uderzam wprost na północ, wzdłuż wybrzeża do Estonii i przez Parnawę dojeżdżam do miejscowości Virtsu, gdzie prom zabiera mnie na wyspę Muhu. Z Muhu przejeżdża się na największą estońską wyspę Saaremę groblą długości ok. 3 km. Saarema jest duża i ciekawa. Można tam znaleźć trochę zabytków (kościoły, latarnie morskie, starówka i zamek w Kuressaare), ciekawostek przyrodniczych (krater powstały po uderzeniu meteorytu w Ziemię, klify na północnym wybrzeżu) oraz innych osobliwości (np. zgrupowane w jednym miejscu różnorodne wiatraki). Całość robi na mnie pozytywne wrażenie.
Plan jest jednak taki, by jeszcze tego dnia dojechać do Tallinna, więc po objechaniu wyspy udaję się na północ by promem dotrzeć na wyspę Hiiuma i kolejnym promem do Haapsalu. Na pierwszy prom przychodzi mi jednak czekać ponad dwie godziny, co mocno krzyżuje mi plany. Czas spędzam na nauce podstawowych estońskich zwrotów i liczebników. Dojazd do Tallinna staje się praktycznie niemożliwy (nie zdążę na ostatni prom do Haapsalu) więc postanawiam szukać noclegu na Hiiumie i rano uderzyć na pierwszy prom na stały ląd.
Właściwie jest już ciemno, gdy udaje mi się w końcu odnaleźć kemping na Hiiumie, dobrze ukryty na całkowitym zadupiu. Wjeżdżam cichutko by nie budzić zawartości kilku rozbitych tam namiotów, sam rozbijam swój i od razu zasypiam.
Dzień 7
Z powodu braku jakiejkolwiek infrastruktury obozowej dość średnio świeży wsiadam bladym świtem na moto. Dzisiaj Tallinn!
Już na stałym lądzie, mijam po drodze ciekawe ruiny pałacu Ungru manor – polecam zapoznać się z jego historią – naiwna ale urocza, choć bez happy endu. W Tallinnie szybko loguję się na kempingu-parkingu płacąc za dobę 18 € - zgroza! Potwierdza się że nie jest to najtańsze miasto. Po rozbiciu namiotu zamieniam Trampka na sandały i „puszczam” się w miasto
O Tallinnie mógłbym pisać bez końca. Na starówce zachwyca wszystko. niesamowita jest sama koncepcja miasta-twierdzy a to, co dotrwało do naszych czasów robi niezwykłe wrażenie. Górne miasto z potężnym zamkiem Toompea, murami obronnymi i niezliczoną ilością baszt, dolne miasto, plac ratuszowy, plątanina brukowanych uliczek, kamienice, kościoły, knajpki. Uff… na stopach mam już bąble a i sił niewiele zostało, dzień też jakoś szybko ustąpił miejsca nocy więc czas wracać. Droga do kempingu wiedzie wzdłuż portu i dalej promenadą nad brzegiem Bałtyku. Słońce już zaszło ale miasto żyje, w rozświetlonym porcie co chwilę przypływa lub odpływa jakiś statek lub prom. Siadam na murku nad brzegiem i popijając zimne piwo gapię się jeszcze długo na ten cały spektakl.
Dzień 8
Rano chcę podładować komórkę, jednak wszystkie gniazdka są szczelnie zapełnione ładowarkami do smartfonów dzieciaków z francuskiej wycieczki – ot, znak czasów Pakuję swoje tobołki i opuszczam miasto kierując się na wschód. Na terenie parku narodowego Lahemaa próbuję odnaleźć wielkie, samotne głazy, które wydają mi się ciekawe, jednak albo nie są takie wielkie albo są bardzo dobrze ukryte, bo po długim krążeniu w okolicy nie udaje mi się namierzyć ani jednego.
Czasu mam już niewiele, więc przez Rakvere i Tartu dobijam do granicy z Łotwą w miejscowości Valga. Noc się zbliża bardzo szybko, więc dojeżdżam jeszcze kawałek na południe i rozbijam namiot na kempingu w parku narodowym Gauja w miejscowości Sigulda. Kemping jest świetnie położony nad brzegiem rzeki, tłoczny ale klimatyczny pozwala na regenerację przed kolejnym intensywnym dniem. Niestety już ostatnim.
Dzień 9
Po śniadaniu już tylko jazda, jazda - jednym strzałem do Polski. Pobijam własny rekord dziennej jazdy – 1050 km i około północy melduję się w rodzinnej wsi.
Dziewięć dni, trzy kraje, trzy stolice, trzy alkohole w kufrze (Vana Tallin, balsam ryski i litewskie trzy dziewiątki ), 4000 km na kołach, ponad 100 km pieszo, dużo spalonego paliwa, mnóstwo wrażeń i wielka satysfakcja
Pewnie to żaden wyczyn, bo w sumie blisko i wcale nie egzotycznie ale radość jest i chyba o to w tym chodzi
Jeśli ktoś ma ochotę poświęcić trochę czasu na przeczytanie relacji, to serdecznie zapraszam życząc miłej lektury a może i nawet odrobiny inspiracji
Dzień 1
Start 7:00 rano, Słonko świeci, zapowiada się świetna pogoda. 7:30 – przejechane 40 km – ulewa! Jajka mokre Szybko się jednak przejaśnia, schnę.
Od Mogielnicy do Grójca wahadła, strata czasu i upał – masakra. Za Grójcem do Ostrowi Mazowieckiej festiwal TIR-ów – dramat. Trochę luźniej od Łomży ale też bez szału. Robię krótki postój na drożdżówkę i siku i dalej w drogę. Jazda męczy. Oto Polska właśnie.
W ogrodnikach wymieniam kasę i w końcu – Litwo witaj!
Pierwsze wrażenie w porządku choć z nóg nie powala. Litwa nie różni się bardzo od Polski pod względem krajobrazu. Droga pusta. Ludzie jeżdżą powoli i spokojnie. Po niecałej godzinie dojeżdżam do Druskienik. Tamtejszy kemping to miejsce świetnie zorganizowane, czyste. Nie ma tłoku. Skandynawowie, Litwini, Rosjanie.
Sama miejscowość jest niewielka, uzdrowiskowa. Nawet sporo ludzi jak na wieczorną porę – turyści i kuracjusze. Zabytków wiele nie ma – trochę starych wilii z początku XX w. Czuć klimat uzdrowiska. Wałęsam się trochę po okolicy, jem kolację i idę spać. Jutro Wilno
Dzień 2
Droga z Druskienik do Wilna to autostrada A4. Bardziej jednak przypomina polską drogę wojewódzką niż autostradę. Jedzie się bardzo przyjemnie, ruch jest niewielki, wszyscy jadą spokojnie. Po drodze mija się głównie lasy, łąki i pola. Po jakimś czasie dojeżdżam do Wilna.
Tzw. „żelaznych punktów” w tym mieście nie będę opisywał, bo to zwyczajnie trzeba zobaczyć. Czuć jednak że to miasto historyczne i turystyczne. Jest dużo turystów z Polski, Skandynawii i Rosji.
Zaczynam od Nowego Wilna po prawej stronie Wilii – nowoczesna dzielnica biznesowo – handlowa robi wrażenie, zwłaszcza w zestawieniu z historyczną częścią miasta. Najlepiej to porównać z poziomu górnego zamku, gdzie z jednej strony mamy panoramę starego miasta a z drugiej widok na nową część. Na starówce można stracić poczucie czasu snując się po jej uliczkach. Mnie wyszło w sumie 30 km pieszej wędrówki po mieście. Spalone kalorie szybko uzupełniam obowiązkowym cepelinem i powoli kieruję się w stronę noclegu. Jakby wrażeń po całym dniu było mało, nad Wilią, w świetle zachodzącego Słońca wzbijają się w górę dwa pasażerskie balony – niesamowity widok.
W odczuciach z wędrówki po Wilnie trochę mi mało tej „polskości” w mieście. Chyba Litwini nie bardzo chcą wracać w przeszłość i podkreślać niemały przecież udział Polaków w tworzeniu historii tego miejsca. Widać to też na Rossie. Wspaniała nekropolia z wieloma unikatowymi nagrobkami niszczeje i zarasta wysoką trawą.
Polskie czy litewskie - Wilno zasługuje jednak na wielkiego plusa.
Dzień 3
Szybka zmiana planów i zamiast przez Poniewież i Szawle lecę do Kłajpedy przez Troki i Kowno. Szkoda odpuścić zamek w Trokach, tym bardziej że ta mała miejscowość zamieszkana jest w większości przez niewielki naród pochodzenia tureckiego – Karaimów.
Troki wyróżniają się charakterystyczną, drewnianą zabudową mieszkalną. Sam zamek, poza pięknym położeniem na jeziornej wyspie nie powala raczej niczym. Z zewnątrz zachowany/odbudowany całkiem nieźle więc do pocztówkowego zdjęcia nadaje się doskonale.
Co warto zobaczyć w Trokach? Oczywiście domy miejscowej ludności – jedne lepiej inne gorzej zachowane ale wszystkie ciekawe. Koniecznie też trzeba spróbować kibinów – typowej potrawy karaimskiej. Jest to coś na kształt pieroga z przeróżnym nadzieniem, tradycyjnie chyba z baraniną lub wołowiną siekaną pieczonego w piekarniku. Godna polecenia jest knajpa Kybynlar, co znaczy „dużo kibinów”, gdzie ich wybór jest naprawdę imponujący.
Z Trok przerzucam się na zachód autostradą by dotrzeć jak najszybciej na wybrzeże. Droga jest długa i nudna, prawie zasypiam. W końcu dobijam do Kłajpedy, gdzie szukam właściwej odprawy promowej, bo są dwie – jedna tylko dla pieszych i rowerów oraz druga dla reszty. Ta „właściwa” jest większa i nowsza i znajduje się bardziej na południe. Płacę za bilet 18 Lt i szlaban się podnosi.
Po kilku minutach prom dobija do mierzei. Po ok. 10 km drogi na południe kolejny szlaban i opłata, nazwijmy to „klimatyczna” – 20 Lt za motocykl/auto. Jadę dalej. Nida znajduje się tuż przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim i jest jednym z najbardziej uznanych letnisk na Litwie.
Znajduję kemping – nocleg 47 Lt. Jest tłoczno i międzynarodowo. Pełno kamperów ale i całych rodzin pod namiotami. Jest też kilku motocyklistów. Powszechne zainteresowanie budzi grupa Szwedów jadących autobusem Scania, specjalnie zaadaptowanym na taki wakacyjny przejazd, o czym głoszą napisy z każdej strony auta:
- Ze Sztokholmu na francuską riwierę.
- Honk won’t help! itp.
Nida wyróżnia się ciekawą zabudową drewnianą i pięknie położonymi willami na wzgórzu nad Zalewem Kurońskim. Warto odwiedzić dom Tomasza Manna, w którym napisał jedną ze swoich powieści. Dom powstał za honorarium nagrody Nobla.
Co warte zaznaczenia, plaża od strony Bałtyku jest zupełnie inna niż te, które chyba każdy miał okazję poznać na naszym wybrzeżu. Nie ma w ogóle tandetnych kramów jarmarcznych, waty cukrowej, gofrów, balonów, świecących rogów, cymbergaja i gruchy do mierzenia siły uderzenia – tak popularnych u nas. Jest knajpka i budka z lodami przy wejściu na plażę – to wszystko. Chociaż jest jeszcze plaża nudystów z wydzielonym miejscem tylko dla pań – trzeba uważać
Dzień 4
Wyjeżdżam z Nidy z zamiarem dotarcia do Rygi ale nie najkrótszą drogą, tylko całkiem wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Sporo czasu tracę czekając na prom do Kłajpedy, potem już leci sprawnie: Połąga, Lipawa, Windawa i dalej na północ na półwysep Kolka. Do Kolki dojeżdżam już po 20:00 i decyduję nie jechać dalej tylko przenocować na miejscu. Szybko znajduję kemping – jest aż jeden w tej wiosce i jeszcze szybciej uznaję to za jedną z lepszych decyzji. Miejscówka bez szaleństw, bo wygód nie ma, w kranie zielona woda, sracz na narciarza, prysznic ogrzewany Słońcem, ale klimat jest niepowtarzalny. Do tego Bałtyk tuż za płotem, tak blisko, że z namiotu słychać szum fal. Woda w zatoce wręcz genialna – płytka, czysta i ciepła, jakby to zupełnie nie był Bałtyk. Zdecydowanie polecam niewymagającym indywidualistom No i za nocleg tylko 5 €.
Warta uwagi jest też sama droga z Windawy do Kolki – hajłej jak z amerykańskiego snu. Pusta, równa i prosta droga pośród lasów tuż nad brzegiem morza. Jechałem akurat w świetle zachodzącego Słońca i czułem się jak John Wayne na końcu westernu – brakowało tylko napisu THE END na plecach .
Dzień 5
Z Kolki lecę dalej wzdłuż brzegów Zatoki Ryskiej mijając pomniejsze wioski i większą Lipawę wprost do Rygi. Chcę poświęcić jak najwięcej dnia na obejrzenie tego miasta.
Po dotarciu na miejsce szybko odnajduję kemping, który właściwie bardziej przypomina parking z niewielkim trawiastym placem pod namioty. Jak się później okaże jest to cecha charakterystyczna tzw. miejskich kempingów – betonowy plac przygotowany przede wszystkim pod kampery, oczywiście z dostępem do sanitariatów i części kuchennej ale przy tym zupełnie pozbawiony obozowego klimatu. Nie ma jednak co narzekać, bo na szczęście na kempingach tylko nocuję, poświęcając resztę czasu na zwiedzanie.
Na Rygę mam jeden dzień – za mało by zobaczyć wszystko co pewnie warto ale na starówkę wystarczy. Nie lubię planować wycieczek zbyt szczegółowo, więc tak i teraz wyznaczam kilka „żelaznych punktów”, które chcę odwiedzić a przechodząc od jednego do drugiego błądzę dość swobodnie po okolicy. Daje to szansę zobaczyć wiele ciekawych miejsc o których istnieniu trudno by się było dowiedzieć spacerując tylko głównymi ulicami. Ryskie stare miasto jest dobrze zachowane i można się zatracić w wędrówce po niekończących się brukowanych traktach. Sklepiki, knajpki, kościoły, kupieckie gildie i średniowieczne kamienice tworzą specyficzny klimat nadbałtyckiego miasta handlowego. Odrobina wyobraźni wystarczy by ujrzeć to tłoczne miasto pełne gwaru, przekrzykujących się ludzi biegających za swoimi sprawami, kupców z odległych krajów próbujących sprzedać swoje towary lub wymienić na to, co oferowali inni. Tak musiało być w czasach pełnego rozkwitu tego miasta.
Oprócz starówki warto udać się w okolice ulicy Alberta, by zobaczyć najcenniejsze przykłady ryskiej secesji. Frontony kamienic zrobią wrażenie nawet na największych ignorantach architektury. Ryga oferuje turystom zdecydowanie więcej ale uciekający czas karze jechać dalej.
Dzień 6
Z samego rana uderzam wprost na północ, wzdłuż wybrzeża do Estonii i przez Parnawę dojeżdżam do miejscowości Virtsu, gdzie prom zabiera mnie na wyspę Muhu. Z Muhu przejeżdża się na największą estońską wyspę Saaremę groblą długości ok. 3 km. Saarema jest duża i ciekawa. Można tam znaleźć trochę zabytków (kościoły, latarnie morskie, starówka i zamek w Kuressaare), ciekawostek przyrodniczych (krater powstały po uderzeniu meteorytu w Ziemię, klify na północnym wybrzeżu) oraz innych osobliwości (np. zgrupowane w jednym miejscu różnorodne wiatraki). Całość robi na mnie pozytywne wrażenie.
Plan jest jednak taki, by jeszcze tego dnia dojechać do Tallinna, więc po objechaniu wyspy udaję się na północ by promem dotrzeć na wyspę Hiiuma i kolejnym promem do Haapsalu. Na pierwszy prom przychodzi mi jednak czekać ponad dwie godziny, co mocno krzyżuje mi plany. Czas spędzam na nauce podstawowych estońskich zwrotów i liczebników. Dojazd do Tallinna staje się praktycznie niemożliwy (nie zdążę na ostatni prom do Haapsalu) więc postanawiam szukać noclegu na Hiiumie i rano uderzyć na pierwszy prom na stały ląd.
Właściwie jest już ciemno, gdy udaje mi się w końcu odnaleźć kemping na Hiiumie, dobrze ukryty na całkowitym zadupiu. Wjeżdżam cichutko by nie budzić zawartości kilku rozbitych tam namiotów, sam rozbijam swój i od razu zasypiam.
Dzień 7
Z powodu braku jakiejkolwiek infrastruktury obozowej dość średnio świeży wsiadam bladym świtem na moto. Dzisiaj Tallinn!
Już na stałym lądzie, mijam po drodze ciekawe ruiny pałacu Ungru manor – polecam zapoznać się z jego historią – naiwna ale urocza, choć bez happy endu. W Tallinnie szybko loguję się na kempingu-parkingu płacąc za dobę 18 € - zgroza! Potwierdza się że nie jest to najtańsze miasto. Po rozbiciu namiotu zamieniam Trampka na sandały i „puszczam” się w miasto
O Tallinnie mógłbym pisać bez końca. Na starówce zachwyca wszystko. niesamowita jest sama koncepcja miasta-twierdzy a to, co dotrwało do naszych czasów robi niezwykłe wrażenie. Górne miasto z potężnym zamkiem Toompea, murami obronnymi i niezliczoną ilością baszt, dolne miasto, plac ratuszowy, plątanina brukowanych uliczek, kamienice, kościoły, knajpki. Uff… na stopach mam już bąble a i sił niewiele zostało, dzień też jakoś szybko ustąpił miejsca nocy więc czas wracać. Droga do kempingu wiedzie wzdłuż portu i dalej promenadą nad brzegiem Bałtyku. Słońce już zaszło ale miasto żyje, w rozświetlonym porcie co chwilę przypływa lub odpływa jakiś statek lub prom. Siadam na murku nad brzegiem i popijając zimne piwo gapię się jeszcze długo na ten cały spektakl.
Dzień 8
Rano chcę podładować komórkę, jednak wszystkie gniazdka są szczelnie zapełnione ładowarkami do smartfonów dzieciaków z francuskiej wycieczki – ot, znak czasów Pakuję swoje tobołki i opuszczam miasto kierując się na wschód. Na terenie parku narodowego Lahemaa próbuję odnaleźć wielkie, samotne głazy, które wydają mi się ciekawe, jednak albo nie są takie wielkie albo są bardzo dobrze ukryte, bo po długim krążeniu w okolicy nie udaje mi się namierzyć ani jednego.
Czasu mam już niewiele, więc przez Rakvere i Tartu dobijam do granicy z Łotwą w miejscowości Valga. Noc się zbliża bardzo szybko, więc dojeżdżam jeszcze kawałek na południe i rozbijam namiot na kempingu w parku narodowym Gauja w miejscowości Sigulda. Kemping jest świetnie położony nad brzegiem rzeki, tłoczny ale klimatyczny pozwala na regenerację przed kolejnym intensywnym dniem. Niestety już ostatnim.
Dzień 9
Po śniadaniu już tylko jazda, jazda - jednym strzałem do Polski. Pobijam własny rekord dziennej jazdy – 1050 km i około północy melduję się w rodzinnej wsi.
Dziewięć dni, trzy kraje, trzy stolice, trzy alkohole w kufrze (Vana Tallin, balsam ryski i litewskie trzy dziewiątki ), 4000 km na kołach, ponad 100 km pieszo, dużo spalonego paliwa, mnóstwo wrażeń i wielka satysfakcja
Pewnie to żaden wyczyn, bo w sumie blisko i wcale nie egzotycznie ale radość jest i chyba o to w tym chodzi
"Lepiej jest podróżować, niż dotrzeć na miejsce!"
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Pewnie to żaden wyczyn, bo w sumie blisko i wcale nie egzotycznie ale radość jest i chyba o to w tym chodzi
Bo tu nie chodzi o żaden wyczyn, czy rekord, ale właśnie o radość z jazdy i satysfakcję
Fany wyjazd i duży + za solo
Bo tu nie chodzi o żaden wyczyn, czy rekord, ale właśnie o radość z jazdy i satysfakcję
Fany wyjazd i duży + za solo
GMOLE DO XL 600 i XL 700 i Afryki ... robię
504894578
504894578
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Piękny wyjeździk, wspaniały. Gorące gratulacje.
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Zima przyszła, przyszły wspomnienia z wielu VWypadóVW na LitVWę...
Jedno ujęcie na zachętę dla wszystkich, którzy uważają, że LŁE, to nudne kraje i nie ma tam nic ciekawego do... zobaczenia...
https://picasaweb.google.com/MaciejFalk ... 6941229490
Byle do wiosny...
Jedno ujęcie na zachętę dla wszystkich, którzy uważają, że LŁE, to nudne kraje i nie ma tam nic ciekawego do... zobaczenia...
https://picasaweb.google.com/MaciejFalk ... 6941229490
Byle do wiosny...
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: Litwa, Łotwa, Estonia
Cóż, od 1 stycznia skończyła się pewna epoka i LT weszła do strefy E.
Gdy za 1 razem w 2000 r. zebrałem ogólnopolską ekipę GarBusiarzy na zlot u Litwinów, było super fajnie i bardzo tanio. Kolejne lata nie zmieniały się pod względem gościnności, ale czuć było znaczne podwyżki, by w końcu niektóre rzeczy stały się droższe niż u nas.
Mam nadzieję, że nie skończy się tak jak na Słowacji, czyli za to samo trzeba będzie drastycznie więcej płacić. Ech...
Gdy za 1 razem w 2000 r. zebrałem ogólnopolską ekipę GarBusiarzy na zlot u Litwinów, było super fajnie i bardzo tanio. Kolejne lata nie zmieniały się pod względem gościnności, ale czuć było znaczne podwyżki, by w końcu niektóre rzeczy stały się droższe niż u nas.
Mam nadzieję, że nie skończy się tak jak na Słowacji, czyli za to samo trzeba będzie drastycznie więcej płacić. Ech...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość